Pojechałam z ojcem na bardzo specjalistyczne badania oczu.
Słynny londyński szpital okulistyczny Moorfields ma nowoczesną filię w moim
lokalnym szpitalu w Croydon. Wielonarodowy medyczny tygiel, z polskimi
lekarzami i pielęgniarkami włącznie.
Wstępne badanie wykonuje małomówna Nigeryjka. „E, F, P, T,
O, Z, ... a niżej?” Niżej już nic, odpowiada tata. Koniec badania. Wychodzimy.
Kolejne, w ciemnej „pieczarze”. Technik Filipińczyk. Miły, uśmiecha się
serdecznie. „Patrz w górę, w dół, w prawo, w lewo, nie mrugaj” – tłumaczę
komendy. Taka moja rola. Ojciec mówi świetnie po niemiecku, ale co mu tutaj z
tego!? Z angielskiego dwója. „Robię więc” za tłumacza.
Poland! - podnoszę trochę głos. No tak, właśnie mówię!
Lapland! Dużo u was śniegu i zimno. Zawsze chciałem pojechać zobaczyć. No to
jedź, zachęcam (i do końca nie wiem czy to on mnie podpuszcza, czy ja za chwilę
zrobię z niego balona). A do jakiego miasta w Laplandzie są loty z Londynu? –
pyta rozradowany. Do Krakowa, odpowiadam. Z Gatwick. Aaaa, to świetnie! To
sobie sprawdzę połączenia. „W górę, w dół, w prawo, w lewo, a teraz uwaga! -
puszczam powietrze.” Puff – lewe oko, puff – prawe oko. Ojciec, stoicka
kwintesencja cierpliwości, wytrzymuje dzielnie kolejne etapy badania. Nawet
„puszczanie powietrza”.
Wychodzimy. Czekamy. Teraz wizyta w gabinecie
specjalisty. Pani doktor – Hiszpanka. Długie precyzyjne instrukcje,
interpretacja wyników badań, recepta. Medyczny konkret. Ale coś ją jednak
niepokoi. Woła kolegę. Egipcjanina. To
doskonały chirurg. Znamy go z poprzednich wizyt. Coś tam uzgadniają. Jednak wszystko
jest w porządku. Wychodzimy.
Przed drzwiami czyha rozradowany „Trinidad”.
Sprawdziłem! Piękny ten wasz Kraków. Polecimy z kolegami na week-end. Jak
myślisz? Good idea? No i... sorry z tym Laplandem. Coś mi się pokręciło! Jasne,
odpowiadam. Nic nie szkodzi. Koniecznie polećcie!
Po powrocie do domu i obejrzeniu w polskiej telewizji
powtarzanych bez końca listopadowych przemarszy rocznicowych, zaniepokoiłam się
jednak o uśmięchniętego Kemnela. Poleci z kumplami do Krakowa czy innej Warszawy
sprawdzać śnieg, a tu ledwie wysiądą już mu nasi chłopcy narodowcy dadzą w zęby.
Wdrażając w czyn hasła z niesionych transparentów „Wszyscy różni, wszyscy biali”
i „Biała Europa”. Ciekawi świata okuliści z Croydon nie zdążą nawet zjeść
wymarzonego pieroga z grzybami i kapustą, o popiciu polskim piwkiem w ogóle nie
wspominając. No, a jak tak nie przylecą ani oni, ani później inni, to za parę
lat bardzo się będziemy musieli natrudzić, żeby wytłumaczyć światu różnicę...
co Lapland, a co Poland.
Ewa Kwaśniewska