czwartek, 30 listopada 2017

Poland – Lapland... dwa bratanki

Pojechałam z ojcem na bardzo specjalistyczne badania oczu. Słynny londyński szpital okulistyczny Moorfields ma nowoczesną filię w moim lokalnym szpitalu w Croydon. Wielonarodowy medyczny tygiel, z polskimi lekarzami i pielęgniarkami włącznie.
Wstępne badanie wykonuje małomówna Nigeryjka. „E, F, P, T, O, Z, ... a niżej?” Niżej już nic, odpowiada tata. Koniec badania. Wychodzimy. Kolejne, w ciemnej „pieczarze”. Technik Filipińczyk. Miły, uśmiecha się serdecznie. „Patrz w górę, w dół, w prawo, w lewo, nie mrugaj” – tłumaczę komendy. Taka moja rola. Ojciec mówi świetnie po niemiecku, ale co mu tutaj z tego!? Z angielskiego dwója. „Robię więc” za tłumacza.
Wychodzimy. Następne badania w małym pokoiku z wielką aparaturą. Tym razem wita nas technik okulista z Trinidadu. Na imię ma Kemnel. Wysoki, pięknie zbudowany, nieskazitelnie białe zęby, szeroki uśmiech. Dopytuje się ciekawie skąd to ojca szeleszczące nazwisko. Jesteśmy Polakami, mówię. From Poland. Aaaa, wiem, wiem! Lapland! Renifery! Święty Mikołaj!
Poland! - podnoszę trochę głos. No tak, właśnie mówię! Lapland! Dużo u was śniegu i zimno. Zawsze chciałem pojechać zobaczyć. No to jedź, zachęcam (i do końca nie wiem czy to on mnie podpuszcza, czy ja za chwilę zrobię z niego balona). A do jakiego miasta w Laplandzie są loty z Londynu? – pyta rozradowany. Do Krakowa, odpowiadam. Z Gatwick. Aaaa, to świetnie! To sobie sprawdzę połączenia. „W górę, w dół, w prawo, w lewo, a teraz uwaga! - puszczam powietrze.” Puff – lewe oko, puff – prawe oko. Ojciec, stoicka kwintesencja cierpliwości, wytrzymuje dzielnie kolejne etapy badania. Nawet „puszczanie powietrza”.
Wychodzimy. Czekamy. Teraz wizyta w gabinecie specjalisty. Pani doktor – Hiszpanka. Długie precyzyjne instrukcje, interpretacja wyników badań, recepta. Medyczny konkret. Ale coś ją jednak niepokoi.  Woła kolegę. Egipcjanina. To doskonały chirurg. Znamy go z poprzednich wizyt. Coś tam uzgadniają. Jednak wszystko jest w porządku. Wychodzimy.
Przed drzwiami czyha rozradowany „Trinidad”. Sprawdziłem! Piękny ten wasz Kraków. Polecimy z kolegami na week-end. Jak myślisz? Good idea? No i... sorry z tym Laplandem. Coś mi się pokręciło! Jasne, odpowiadam. Nic nie szkodzi. Koniecznie polećcie!
Po powrocie do domu i obejrzeniu w polskiej telewizji powtarzanych bez końca listopadowych przemarszy rocznicowych, zaniepokoiłam się jednak o uśmięchniętego Kemnela. Poleci z kumplami do Krakowa czy innej Warszawy sprawdzać śnieg, a tu ledwie wysiądą już mu nasi chłopcy narodowcy dadzą w zęby. Wdrażając w czyn hasła z niesionych transparentów „Wszyscy różni, wszyscy biali” i „Biała Europa”. Ciekawi świata okuliści z Croydon nie zdążą nawet zjeść wymarzonego pieroga z grzybami i kapustą, o popiciu polskim piwkiem w ogóle nie wspominając. No, a jak tak nie przylecą ani oni, ani później inni, to za parę lat bardzo się będziemy musieli natrudzić, żeby wytłumaczyć światu różnicę... co Lapland, a co Poland.
Oj, smutno!


Ewa Kwaśniewska