czwartek, 25 lutego 2016

Żołnierze Wyklęci


Zbliżamy się do ważnej w kalendarzu polskich wydarzeń daty. 1 marca ustanowiono Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Dla mnie osobiście to szczególny dzień. Do Żołnierzy Wyklętych zalicza się też i mój ojciec. I choć nie będzie pewnie zadowolony, że go tutaj wspominam (bo w ogóle nie lubi żeby o nim mówić) zrobię to, bo nareszcie mi wolno! Jawnie, swobodnie i bezkarnie. Zmieniła się moja ojczyzna. Jest moja! Kiedy się w niej w latach 50-tych urodziłam sprawy miały się przecież inaczej. Wyrastałam w atmosferze domu, w którym stale była jakaś tajemnica. Przyciszone głosy, zamykane okna, podkręcanie radia, żeby głośniej grało, zakaz rozmawiania na balkonie, przeganianie mnie na podwórko „idź się pobawić”, kiedy toczyły się jakieś ważne rozmowy. I niby życie naszej trzyosobowej, małej rodziny szło jak tysiącom innych polskich rodzin, mozolnie wydeptywaną PRL-owską koleiną, niby było „normalnie”, ale coś zawsze wisiało w powietrzu.

Tym „czymś” była przeszłość taty. Pojawiały się słowa: AK, Kampinos, rewizja, aresztowanie, proces, Rakowiecka, Mokotów, Rawicz, widzenia, cela, ale były dla mnie taką samą tajemnicą jak matematyczne równanie z trzema niewiadomymi. No i wszystko to przecież było „kiedyś”. A teraz trwało sielsko-anielskie dzieciństwo, z wyjazdami na wakacje do Rabki, bieganiem po podwórku z piłką i skakanką i mamą śpiewającą kołysanki o złotowłosej królewnie. Rodzice rozpostarli nade mną ochronny parasol. Nieprzepuszczalny.

Ojciec dręczony przeze mnie dziecięcymi pytaniami „opowiedz jak byłeś na wojnie”, „a ilu Niemców zabiłeś?”, „a nie bałeś się spać w lesie?”, niezmiennie odpowiadał to samo: „nie piłuj!” I zmieniał temat. To wiele lat później, od mamy, dowiadywałam się o jego aresztowaniu, haniebnym procesie, o Mokotowie i Rawiczu, o strasznych widzeniach, kiedy kobiety krzyczały, aby mężowie je mogli usłyszeć i wreszcie nie słyszał nikt niczego. I o samotności i strachu mamy, pozbawionej męża trzy miesiące po ślubie.

Ojciec milczał. I właściwie dopiero od paru lat, kiedy czasu już coraz mniej, tata niechętnie, ale jednak, daje się namówić na „te” rozmowy. Kiedy przyjeżdżają do nas do Londynu wracamy do wspomnień i jak zawsze nie możemy potem spać. Nareszcie dowiaduję się z kim siedział w jednej celi, a o kim wiedział z informacji krążących po więzieniu na Mokotowie. Kto był tam z nim w tym samym czasie, a kto przyszedł później. Kto przeżył a kto nie. Wszyscy to byli ludzie wielkiego kalibru. Niezłomni i nieugięci patrioci. Wielu z nich przeszło do historii. Gen. Bryg. August Emil Fieldorf „Nil” (stracony), mjr. Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” (stracony – skazany na osiemnastokrotną karę śmierci), rtm. Witold Pilecki (stracony), płk. (pośmiertnie generał) Aleksander Krzyżanowski „Wilk” (zmarł w więzieniu w 1951 roku), działacz narodowy Adam Doboszyński (stracony), płk. Antoni Olechnowicz „Pohorecki” (stracony), por. Henryk Borowski z Wileńskiej AK i WiN (stracony), por. Hieronim Degutowski „Zapora” (stracony, planował ucieczkę z Mokotowa), Władysław Bartoszewski (działacz „Żegoty”), ksiądz Zator-Przetocki, który dla wtajemniczonych, w kącie celi odprawiał Msze Święte pod pretekstem cichej tam rozmowy, Józef Batory (stracony) z IV Komendy WiN-u, Wojewoda Poleski Kostek Biernacki, już wówczas staruszek, legionista.

Doborowego towarzystwa dopełniał hrabia Jan Zamoyski, ostatni ordynat, który w więzieniu siedział po wojnie 7 lat. Warto dodać, że w celi przeznaczonej dla 20 osób, siedziało… 90 mężczyzn! Słowo „siedziało” w tym kontekście jest niezamierzonym szyderstwem. Warunki były straszne. W nocy więźniowie, aby jakoś móc spać, przewracali się na drugi bok „na komendę”.

W powojennej Polsce do 1955 roku wykonano w całym Kraju 4500 kar śmierci. W latach 1944 – 1956 tylko na Mokotowie śmierć poniosło ponad 1000 osób, w więzieniu we Wronkach – 219, w Rawiczu – 211. Kilkaset osób stracono w Białymstoku, Gdańsku, Katowicach, Krakowie, Lublinie, Rzeszowie i Wrocławiu. Lista stale jest otwarta, a miejsca pochówku większości polskich patriotów do dziś nie udało się odnaleźć. Na Wojskowych Powązkach w Warszawie, znajduje się pomnik poświęcony pamięci ofiarom ubeckich mordów - sławetna „Łączka”. To między innymi tutaj zwożono pomordowanych więźniów… w papierowych workach! Chowano ich w samej bieliźnie lub nago, rzadko w pełnym ubraniu. Przed zakopaniem polewano zwłoki wapnem lub żrącym płynem. Zrzucano ciała po kilka na raz, niwelowano teren, nie pozostawiając żadnych śladów umożliwiających kiedyś ich odnalezienie. Do dziś, w nocnych koszmarach tych, którzy ocaleli, powraca dźwięk wózka ciągniętego przez więzienny dziedziniec. Przez zawsze tylko jednego konika. To na takim wózku, obitym blachą, przypominającym te do transportu pieczywa, wywożono potajemnie więźniów, na których dokonano najhaniebniejszej zbrodni. Oprócz powązkowskiej „Łączki” badacze wymieniają i inne miejsca – Las Kabacki, Pola Mokotowskie, Fosy na Okęciu i Dolinkę Służewiecką. To o niej Tadeusz Porayski, więzień Mokotowa napisał:


Przechodniu! Odkryj głowę! Wstrzymaj krok na chwilę!
Tu każda grudka ziemi krwią męczeńską broczy,
Tu jest Służewiec, to są polskie Termopile,
Tu leżą ci, co chcieli bój do końca stoczyć.


Nie odprowadzał nas tutaj kondukt pogrzebowy,
Nikt nie miał honorowej salwy ani wieńca.
W mokotowskim więzieniu krótki strzał w tył głowy,
A potem mały kucyk wiózł nas do Służewca.


Nie szedł tutaj za nami żaden ksiądz z modłami,
Nie żegnała nas marszem żałobna kapela.
I tylko gwiazdy mówią nam, że Bóg jest z nami
I wiatr nam szumi: Jeszcze Polska nie zginęła!


Z Jej imieniem na ustach zwyciężyć lub zginąć
Szliśmy w oddziałach Wilka i murach Starówki,
Pod Narwik, pod Tobruk, pod Monte Cassino,
By w tym piasku kres znaleźć żołnierskiej wędrówki.


Nikt na naszym pogrzebie nie wygłaszał mowy,
Nikt nam nad grobem zasług naszych nie wspominał.
W korytarzu więziennym był sąd kapturowy,
A wyrok odczytali siepacze Stalina.


Nikt nam imion nie wyrył na płytach z marmuru
Pozostały po nas tylko na ścianach napisy
W celach, które patrzyły na nasze tortury
I wspomnienia wyryte w sercach towarzyszy.


I pozostał po nas w murach mokotowskiej kaźni
Duch, który krzepić będzie serca naszych braci
I da im siłę – śmierci w twarz spojrzeć odważnie,
Bo za wolność i życiem nie szkoda zapłacić.


Niech żyje wolna Polska! takeśmy wołali,
Gdy nas wyprowadzano ostatni raz z celi.
Obyście tej wolności, bracia, doczekali,
Której już nam nie będzie dane z wami dzielić.


Ale gdy tylko prysną niewoli kajdany,
Kiedy się skończy pasmo stalinowskich zbrodni,
Przyjdźcie tu do nas, towarzysze z Mokotowa,
I krzyknijcie nam: „Bracia, już jesteśmy wolni!”.




1 marca ustanowiono Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jest to także dzień hańby ich oprawców. Data upamiętnia wykonanie w 1951 roku kary śmierci na płk. Łukaszu Cieplińskim i pozostałych członkach IV Zarządu Organizacji Wolność i Niezawisłość.



Mój ojciec, Piotr Śliwowski (pseudonim „Orkan”, zgrupowanie Kampinos) żyje. Ma 92 lat. Mieszkał w Łodzi, u zbiegu ulic Sojczyńskiego „Warszyca” i Organizacji WiN! (dobry był to dla niego adres!) Od dwóch lat mieszka z nami w Londynie.



Ewa Śliwowska - Kwaśniewska

niedziela, 14 lutego 2016

Jak poszczono w Średniowieczu?


Karnawał definitywnie za nami i choć dzisiejsze „Walentynki” pozwalają się jeszcze trochę uradować, jednak wiadomo, że wchodzimy w okres powszechnego „umartwiania się”. Wszak rozpoczął się Post.

Czy posypaliście już swoje głowy popiołem? Rodacy w Kraju, Southampton, Londynie, Maladze, Nowym Jorku, Perth i dalekim Hong Kongu? Czy mieliście gdzie pójść, aby dokonać tej pięknej tradycji pochylenia czoła i zastanowienia się nad życiem?

Sądząc po tłumach zgromadzonych w polskich kościołach „na obczyźnie”, ta odwieczna kontynuacja obrzędów przedwielkanocnych jest nam bardzo potrzebna. Trwamy w niej wiernie od niepamiętnych czasów. Może to dobry moment, aby poszperać w historii i dowiedzieć się, jak na przykład poszczono w takim średniowieczu?

Na pewno mozolnie, gorliwie i długo. Było wówczas aż 192 dni postu rocznie! Co gorliwsi umartwiali się jeszcze w liczne wigilie dni poświęconych popularnym świętym. Czasem dodawano też poniedziałki i piątki, tak więc ilość postów stale rosła. Oprócz mięsa w ciągu 51 dni nie wolno było spożywać mleka, masła i jaj. Do perfekcji doprowadzono więc sztukę przyrządzania ryb, które można było jeść bez ograniczeń. Wychodziło to na zdrowie naszym przodkom, bo wbrew dzisiejszym poglądom, jedzenie tłuste uchodziło za zdrowe. Surowe posty stanowiły więc nieświadomą profilaktykę. W Średniowieczu dużym problemem było przechowywanie żywności. Zapasy przygotowywano głównie latem i jesienią. Trzeba było je dobrze zabezpieczać na długie zimowe miesiące. Wędzono więc, solono, suszono, wkładano do beczek, przetaczano. Roboty było co nie miara! A efekty często nie zadawalające. Mozolnie suszone mięso było twarde jak podeszwa! Z kolei więc zimą trzeba je było moczyć i długo gotować by rozmiękło i pozbyło się soli. Wywar nosił nazwę roz–solu. No i proszę! Teraz wiemy już skąd wziął się nasz ukochany rosołek! Sól – cenna i niezbędna, również udzieliła nazwy słoninie, obficie solonej na zimę.

Bardzo popularne było kiszenie warzyw. Ogórków, buraków, kapusty a nasze ukochane kwaśne zupy (barszcz, żur, kapuśniak) wywodzą się właśnie z tamtych czasów. Nasi przodkowie jadali bardzo dużo ryb, ale te, mimo konserwujących zabiegów, źle znosiły transport znad morza. Zakładano więc stawy i hodowano w nich ryby słodkowodne. W czasach Bolesława Krzywoustego śpiewano „naszym ojcom wystarczały ryby słone i cuchnące, my po świeże przychodzimy w oceanie pluskające”. Czy te hodowlane stawy i stawki nazywano wtedy oceanami? Może ktoś wie?

Słowianie według Galla Anonima żywności mieli pod dostatkiem i w krainie mieszkali zdrowej. „Rola tu żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste”. Coś tylko o niewiastach urodziwych Gall Anonim nie wspomina! (czyżby bez końca siedziały w kuchni i warzyły strawę?) W tej naszej polskiej krainie obfitości, jaką ją widzieli kronikarze, zdarzały się jednak okresy głodu. I nie z powodu braku opadów czy długotrwałej suszy, a raczej przeciwnie, z częstych deszczów i zalegającej wody gruntowej.

Po długiej zimie zaczynał się uciążliwy przednówek. Kończyły się zimowe zapasy a wiosna nie nadchodziła. Jak zbawienia czekano na pierwsze rośliny, z których lebioda i pokrzywy były jakimś ratunkiem dla wygłodzonych ludzi. Wtedy też wypiekano chleb z mieszanki mąki, kory drzewnej, mielonych żołędzi, słomy, czasem nawet gliny. Pewnie z tamtych czasów używamy określenia na ciężki, niezbyt dobry chleb, że jest „gliniasty”. W trudnych miesiącach, za pożywienie służyć też mogły rozgotowane kłącza i korzenie. Miazga z rzepy i nasion, a niejednokrotnie (tu właściciele Kajtusiów, Bobików i Mruczusiów niech nie czytają!) – koty i psy.

Średniowiecze nie zostawiło zbyt wielu relacji kulinarnych. Z założenia gardzono wówczas ludzkim ciałem i nie specjalnie interesowano się wykwintnym jadłem (prócz sfer najbogatszych). Ale nawet wtedy nie podawano do stołu niczego wymyślnego. Do naszych czasów zachowało się więcej  opisów haftowanych ręczników, obrusów, złotych i srebrnych mis i talerzy niż tego, co na tych talerzach leżało.

Pożywienie stanowiło sprawę drugorzędną i trudno mówić o jakimkolwiek wyrafinowaniu w średniowiecznej kuchni.

Wszystko to zmieniło się w epoce Odrodzenia, kiedy to zainteresowano się starożytnością, odtwarzaniem rzymskich uczt, wspaniałymi zamorskimi aromatami i przyprawami i poszukiwaniem nowych smaków. To kulinarne odrodzenie trwa chyba do dziś, a sądząc po ilości programów telewizyjnych na ten temat, Anglicy stają się prawdziwymi koneserami dobrej kuchni (koń by się uśmiał!)

My tymczasem poszcząc, cieszmy się, że nie żyjemy w Średniowieczu. Czy wytrzymalibyśmy 192 dni bez kabanosa?

Ewa Śliwowska – Kwaśniewska



Gnocchi z krewetkami w sosie pomidorowym z mascarpone

Przepis na dwie osoby obdarzone dobrym apetytem (wyposzczone)

500 g gnocchi
8 dużych krewetek świeżych lub mrożonych, ja wykorzystałam dzikie argentyńskie krewetki mrożone,  kupione w sklepie Lidl
125 g sera mascarpone
puszka pomidorów koktajlowych w zalewie do kupienia w Tesco z serii Tesco Finest (czasem bywają też w Lidlu) ewentualnie można zastąpić pokrojonymi zwykłymi pomidorami z puszki lub zastosować świeże pomidory wcześniej sparzone
pół pęczka bazylii
duży ząbek czosnku
oliwa z oliwek
chili świeże lub mrożone
sól


Na patelni rozgrzać oliwę z oliwek i usmażyć na niej krewetki, które najlepiej wcześniej pozbawić przewodu pokarmowego. Dodać rozgnieciony ząbek czosnku, kolejno pomidory, mascarpone, chili, sól i posiekaną bazylię. Gnocchi ugotować według przepisu na opakowaniu, odcedzić i podawać z sosem udekorowane listkami świeżej bazylii. To proste danie będzie tym lepsze im lepszej jakości mamy krewetki lepiej unikać hodowlanych, ważne aby miały pancerze, bo to one nadają smak. Do tego dania bardzo pasuje wytrawny alzacki muskat albo gewurztraminer albo można spróbować lekkie czerwone wino z Etny dostępne w sieci M&S (mnie czytanie etykiety tego wina zainspirowało do opracowania tego dania).


Walentynkowo natomiast proponuję przystawkę z mięsa kraba i cykorii, gdyż jak wiadomo ryby i owoce morza to bardzo dobre afrodyzjaki ze względu na zawartość cynku, selenu i pełnowartościowego białka.


Przepis na koktajl z kraba w łódeczkach z cykorii

Potrzebne będzie mięso ze szczypiec małego kraba. W Anglii można kupić już gotowe mięso krabów, w Polsce dostępne są ich szczypce lub całe kraby i trzeba się przy nich napracować, aby je wydobyć, ale w końcu od czego ma się cierpliwego męża? Wyłuskał a ja zrobiłam dalszą pracę z komponowaniem smaków.

Przygotowujemy sos majonezowy tzn. 3 łyżki majonezu zwykłego mieszamy z 3 łyżkami majonezu czosnkowego, albo zwykły majonez doprawiamy czosnkiem.

Dodajemy doń drobno posiekany seler naciowy i odrobinę posiekanego szczypiorku, oraz trochę startej skórki z cytryny i wyciśnięty z niej sok.

Nie podaję dokładnych proporcji, bo każdy najlepiej nich zrobi wedle własnego smaku a ten opis niech będzie tylko inspiracją na elegancką przekąskę.

Koktajl najlepiej przygotować kilka godzin przed jedzeniem. Podajemy go w listkach cykorii albo sałaty rzymskiej. Pomysł na danie zaczerpnięty z książki "Wino i jedzenie", trochę zmodyfikowany.

Asia