Karnawał definitywnie za nami i choć dzisiejsze „Walentynki”
pozwalają się jeszcze trochę uradować, jednak wiadomo, że wchodzimy w okres
powszechnego „umartwiania się”. Wszak rozpoczął się Post.
Czy posypaliście już swoje głowy popiołem? Rodacy w
Kraju, Southampton, Londynie, Maladze, Nowym Jorku, Perth i dalekim Hong Kongu?
Czy mieliście gdzie pójść, aby dokonać tej pięknej tradycji pochylenia czoła i
zastanowienia się nad życiem?
Sądząc po tłumach zgromadzonych w polskich kościołach „na
obczyźnie”, ta odwieczna kontynuacja obrzędów przedwielkanocnych jest nam
bardzo potrzebna. Trwamy w niej wiernie od niepamiętnych czasów. Może to dobry
moment, aby poszperać w historii i dowiedzieć się, jak na przykład poszczono w takim
średniowieczu?
Na pewno mozolnie, gorliwie i długo. Było wówczas aż 192
dni postu rocznie! Co gorliwsi umartwiali się jeszcze w liczne wigilie dni poświęconych
popularnym świętym. Czasem dodawano też poniedziałki i piątki, tak więc ilość
postów stale rosła. Oprócz mięsa w ciągu 51 dni nie wolno było spożywać mleka,
masła i jaj. Do perfekcji doprowadzono więc sztukę przyrządzania ryb, które
można było jeść bez ograniczeń. Wychodziło to na zdrowie naszym przodkom, bo
wbrew dzisiejszym poglądom, jedzenie tłuste uchodziło za zdrowe. Surowe posty
stanowiły więc nieświadomą profilaktykę. W Średniowieczu dużym problemem było przechowywanie
żywności. Zapasy przygotowywano głównie latem i jesienią. Trzeba było je dobrze
zabezpieczać na długie zimowe miesiące. Wędzono więc, solono, suszono, wkładano
do beczek, przetaczano. Roboty było co nie miara! A efekty często nie
zadawalające. Mozolnie suszone mięso było twarde jak podeszwa! Z kolei więc
zimą trzeba je było moczyć i długo gotować by rozmiękło i pozbyło się soli. Wywar
nosił nazwę roz–solu. No i proszę! Teraz wiemy już skąd wziął się nasz
ukochany rosołek! Sól – cenna i niezbędna, również udzieliła nazwy słoninie,
obficie solonej na zimę.
Bardzo popularne było kiszenie warzyw. Ogórków, buraków,
kapusty a nasze ukochane kwaśne zupy (barszcz, żur, kapuśniak) wywodzą się
właśnie z tamtych czasów. Nasi przodkowie jadali bardzo dużo ryb, ale te, mimo konserwujących
zabiegów, źle znosiły transport znad morza. Zakładano więc stawy i hodowano w
nich ryby słodkowodne. W czasach Bolesława Krzywoustego śpiewano „naszym ojcom
wystarczały ryby słone i cuchnące, my po świeże przychodzimy w oceanie
pluskające”. Czy te hodowlane stawy i stawki nazywano wtedy oceanami? Może ktoś
wie?
Słowianie według Galla Anonima żywności mieli pod
dostatkiem i w krainie mieszkali zdrowej. „Rola tu żyzna, las miodopłynny, wody
rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne
do orki, krowy mleczne, owce wełniste”. Coś tylko o niewiastach urodziwych Gall
Anonim nie wspomina! (czyżby bez końca siedziały w kuchni i warzyły strawę?) W
tej naszej polskiej krainie obfitości, jaką ją widzieli kronikarze, zdarzały
się jednak okresy głodu. I nie z powodu braku opadów czy długotrwałej suszy, a
raczej przeciwnie, z częstych deszczów i zalegającej wody gruntowej.
Po długiej zimie zaczynał się uciążliwy przednówek.
Kończyły się zimowe zapasy a wiosna nie nadchodziła. Jak zbawienia czekano na
pierwsze rośliny, z których lebioda i pokrzywy były jakimś ratunkiem dla
wygłodzonych ludzi. Wtedy też wypiekano chleb z mieszanki mąki, kory drzewnej,
mielonych żołędzi, słomy, czasem nawet gliny. Pewnie z tamtych czasów używamy
określenia na ciężki, niezbyt dobry chleb, że jest „gliniasty”. W trudnych
miesiącach, za pożywienie służyć też mogły rozgotowane kłącza i korzenie. Miazga
z rzepy i nasion, a niejednokrotnie (tu właściciele Kajtusiów, Bobików i
Mruczusiów niech nie czytają!) – koty i psy.
Średniowiecze nie zostawiło zbyt wielu relacji
kulinarnych. Z założenia gardzono wówczas ludzkim ciałem i nie specjalnie
interesowano się wykwintnym jadłem (prócz sfer najbogatszych). Ale nawet wtedy
nie podawano do stołu niczego wymyślnego. Do naszych czasów zachowało się
więcej opisów haftowanych ręczników,
obrusów, złotych i srebrnych mis i talerzy niż tego, co na tych talerzach
leżało.
Pożywienie stanowiło sprawę drugorzędną i trudno mówić o
jakimkolwiek wyrafinowaniu w średniowiecznej kuchni.
Wszystko to zmieniło się w epoce Odrodzenia, kiedy to
zainteresowano się starożytnością, odtwarzaniem rzymskich uczt, wspaniałymi
zamorskimi aromatami i przyprawami i poszukiwaniem nowych smaków. To kulinarne
odrodzenie trwa chyba do dziś, a sądząc po ilości programów telewizyjnych na
ten temat, Anglicy stają się prawdziwymi koneserami dobrej kuchni (koń by się
uśmiał!)
My tymczasem poszcząc, cieszmy się, że nie żyjemy w
Średniowieczu. Czy wytrzymalibyśmy 192 dni bez kabanosa?
Ewa Śliwowska – Kwaśniewska
Gnocchi z
krewetkami w sosie pomidorowym z mascarpone
Przepis na dwie osoby obdarzone dobrym apetytem (wyposzczone)
500 g gnocchi
8 dużych krewetek świeżych lub mrożonych, ja
wykorzystałam dzikie argentyńskie krewetki mrożone, kupione w sklepie Lidl
125 g sera mascarpone
puszka pomidorów koktajlowych w zalewie do kupienia w
Tesco z serii Tesco Finest (czasem bywają też w Lidlu) ewentualnie można
zastąpić pokrojonymi zwykłymi pomidorami z puszki lub zastosować świeże
pomidory wcześniej sparzone
pół pęczka bazylii
duży ząbek czosnku
oliwa z oliwek
chili świeże lub mrożone
sól
Na patelni rozgrzać oliwę z oliwek i usmażyć na niej
krewetki, które najlepiej wcześniej pozbawić przewodu pokarmowego. Dodać
rozgnieciony ząbek czosnku, kolejno pomidory, mascarpone, chili, sól i
posiekaną bazylię. Gnocchi ugotować według przepisu na opakowaniu, odcedzić i
podawać z sosem udekorowane listkami świeżej bazylii. To proste danie będzie
tym lepsze im lepszej jakości mamy krewetki lepiej unikać hodowlanych, ważne
aby miały pancerze, bo to one nadają smak. Do tego dania bardzo pasuje wytrawny
alzacki muskat albo gewurztraminer albo można spróbować lekkie czerwone wino z
Etny dostępne w sieci M&S (mnie czytanie etykiety tego wina zainspirowało
do opracowania tego dania).
Walentynkowo natomiast proponuję przystawkę z mięsa kraba i cykorii, gdyż jak wiadomo ryby i owoce morza to bardzo dobre afrodyzjaki ze względu na zawartość cynku, selenu i pełnowartościowego białka.
Przepis
na koktajl z kraba w łódeczkach z cykorii
Potrzebne będzie mięso ze szczypiec małego kraba. W
Anglii można kupić już gotowe mięso krabów, w Polsce dostępne są ich szczypce
lub całe kraby i trzeba się przy nich napracować, aby je wydobyć, ale w końcu
od czego ma się cierpliwego męża? Wyłuskał a ja zrobiłam dalszą pracę z komponowaniem
smaków.
Przygotowujemy sos majonezowy tzn. 3 łyżki majonezu
zwykłego mieszamy z 3 łyżkami majonezu czosnkowego, albo zwykły majonez
doprawiamy czosnkiem.
Dodajemy doń drobno posiekany seler naciowy i odrobinę
posiekanego szczypiorku, oraz trochę startej skórki z cytryny i wyciśnięty z
niej sok.
Nie podaję dokładnych proporcji, bo każdy najlepiej nich
zrobi wedle własnego smaku a ten opis niech będzie tylko inspiracją na
elegancką przekąskę.
Koktajl najlepiej przygotować kilka godzin przed
jedzeniem. Podajemy go w listkach cykorii albo sałaty rzymskiej. Pomysł na
danie zaczerpnięty z książki "Wino i jedzenie", trochę zmodyfikowany.
Asia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz