niedziela, 14 lutego 2016

Jak poszczono w Średniowieczu?


Karnawał definitywnie za nami i choć dzisiejsze „Walentynki” pozwalają się jeszcze trochę uradować, jednak wiadomo, że wchodzimy w okres powszechnego „umartwiania się”. Wszak rozpoczął się Post.

Czy posypaliście już swoje głowy popiołem? Rodacy w Kraju, Southampton, Londynie, Maladze, Nowym Jorku, Perth i dalekim Hong Kongu? Czy mieliście gdzie pójść, aby dokonać tej pięknej tradycji pochylenia czoła i zastanowienia się nad życiem?

Sądząc po tłumach zgromadzonych w polskich kościołach „na obczyźnie”, ta odwieczna kontynuacja obrzędów przedwielkanocnych jest nam bardzo potrzebna. Trwamy w niej wiernie od niepamiętnych czasów. Może to dobry moment, aby poszperać w historii i dowiedzieć się, jak na przykład poszczono w takim średniowieczu?

Na pewno mozolnie, gorliwie i długo. Było wówczas aż 192 dni postu rocznie! Co gorliwsi umartwiali się jeszcze w liczne wigilie dni poświęconych popularnym świętym. Czasem dodawano też poniedziałki i piątki, tak więc ilość postów stale rosła. Oprócz mięsa w ciągu 51 dni nie wolno było spożywać mleka, masła i jaj. Do perfekcji doprowadzono więc sztukę przyrządzania ryb, które można było jeść bez ograniczeń. Wychodziło to na zdrowie naszym przodkom, bo wbrew dzisiejszym poglądom, jedzenie tłuste uchodziło za zdrowe. Surowe posty stanowiły więc nieświadomą profilaktykę. W Średniowieczu dużym problemem było przechowywanie żywności. Zapasy przygotowywano głównie latem i jesienią. Trzeba było je dobrze zabezpieczać na długie zimowe miesiące. Wędzono więc, solono, suszono, wkładano do beczek, przetaczano. Roboty było co nie miara! A efekty często nie zadawalające. Mozolnie suszone mięso było twarde jak podeszwa! Z kolei więc zimą trzeba je było moczyć i długo gotować by rozmiękło i pozbyło się soli. Wywar nosił nazwę roz–solu. No i proszę! Teraz wiemy już skąd wziął się nasz ukochany rosołek! Sól – cenna i niezbędna, również udzieliła nazwy słoninie, obficie solonej na zimę.

Bardzo popularne było kiszenie warzyw. Ogórków, buraków, kapusty a nasze ukochane kwaśne zupy (barszcz, żur, kapuśniak) wywodzą się właśnie z tamtych czasów. Nasi przodkowie jadali bardzo dużo ryb, ale te, mimo konserwujących zabiegów, źle znosiły transport znad morza. Zakładano więc stawy i hodowano w nich ryby słodkowodne. W czasach Bolesława Krzywoustego śpiewano „naszym ojcom wystarczały ryby słone i cuchnące, my po świeże przychodzimy w oceanie pluskające”. Czy te hodowlane stawy i stawki nazywano wtedy oceanami? Może ktoś wie?

Słowianie według Galla Anonima żywności mieli pod dostatkiem i w krainie mieszkali zdrowej. „Rola tu żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste”. Coś tylko o niewiastach urodziwych Gall Anonim nie wspomina! (czyżby bez końca siedziały w kuchni i warzyły strawę?) W tej naszej polskiej krainie obfitości, jaką ją widzieli kronikarze, zdarzały się jednak okresy głodu. I nie z powodu braku opadów czy długotrwałej suszy, a raczej przeciwnie, z częstych deszczów i zalegającej wody gruntowej.

Po długiej zimie zaczynał się uciążliwy przednówek. Kończyły się zimowe zapasy a wiosna nie nadchodziła. Jak zbawienia czekano na pierwsze rośliny, z których lebioda i pokrzywy były jakimś ratunkiem dla wygłodzonych ludzi. Wtedy też wypiekano chleb z mieszanki mąki, kory drzewnej, mielonych żołędzi, słomy, czasem nawet gliny. Pewnie z tamtych czasów używamy określenia na ciężki, niezbyt dobry chleb, że jest „gliniasty”. W trudnych miesiącach, za pożywienie służyć też mogły rozgotowane kłącza i korzenie. Miazga z rzepy i nasion, a niejednokrotnie (tu właściciele Kajtusiów, Bobików i Mruczusiów niech nie czytają!) – koty i psy.

Średniowiecze nie zostawiło zbyt wielu relacji kulinarnych. Z założenia gardzono wówczas ludzkim ciałem i nie specjalnie interesowano się wykwintnym jadłem (prócz sfer najbogatszych). Ale nawet wtedy nie podawano do stołu niczego wymyślnego. Do naszych czasów zachowało się więcej  opisów haftowanych ręczników, obrusów, złotych i srebrnych mis i talerzy niż tego, co na tych talerzach leżało.

Pożywienie stanowiło sprawę drugorzędną i trudno mówić o jakimkolwiek wyrafinowaniu w średniowiecznej kuchni.

Wszystko to zmieniło się w epoce Odrodzenia, kiedy to zainteresowano się starożytnością, odtwarzaniem rzymskich uczt, wspaniałymi zamorskimi aromatami i przyprawami i poszukiwaniem nowych smaków. To kulinarne odrodzenie trwa chyba do dziś, a sądząc po ilości programów telewizyjnych na ten temat, Anglicy stają się prawdziwymi koneserami dobrej kuchni (koń by się uśmiał!)

My tymczasem poszcząc, cieszmy się, że nie żyjemy w Średniowieczu. Czy wytrzymalibyśmy 192 dni bez kabanosa?

Ewa Śliwowska – Kwaśniewska



Gnocchi z krewetkami w sosie pomidorowym z mascarpone

Przepis na dwie osoby obdarzone dobrym apetytem (wyposzczone)

500 g gnocchi
8 dużych krewetek świeżych lub mrożonych, ja wykorzystałam dzikie argentyńskie krewetki mrożone,  kupione w sklepie Lidl
125 g sera mascarpone
puszka pomidorów koktajlowych w zalewie do kupienia w Tesco z serii Tesco Finest (czasem bywają też w Lidlu) ewentualnie można zastąpić pokrojonymi zwykłymi pomidorami z puszki lub zastosować świeże pomidory wcześniej sparzone
pół pęczka bazylii
duży ząbek czosnku
oliwa z oliwek
chili świeże lub mrożone
sól


Na patelni rozgrzać oliwę z oliwek i usmażyć na niej krewetki, które najlepiej wcześniej pozbawić przewodu pokarmowego. Dodać rozgnieciony ząbek czosnku, kolejno pomidory, mascarpone, chili, sól i posiekaną bazylię. Gnocchi ugotować według przepisu na opakowaniu, odcedzić i podawać z sosem udekorowane listkami świeżej bazylii. To proste danie będzie tym lepsze im lepszej jakości mamy krewetki lepiej unikać hodowlanych, ważne aby miały pancerze, bo to one nadają smak. Do tego dania bardzo pasuje wytrawny alzacki muskat albo gewurztraminer albo można spróbować lekkie czerwone wino z Etny dostępne w sieci M&S (mnie czytanie etykiety tego wina zainspirowało do opracowania tego dania).


Walentynkowo natomiast proponuję przystawkę z mięsa kraba i cykorii, gdyż jak wiadomo ryby i owoce morza to bardzo dobre afrodyzjaki ze względu na zawartość cynku, selenu i pełnowartościowego białka.


Przepis na koktajl z kraba w łódeczkach z cykorii

Potrzebne będzie mięso ze szczypiec małego kraba. W Anglii można kupić już gotowe mięso krabów, w Polsce dostępne są ich szczypce lub całe kraby i trzeba się przy nich napracować, aby je wydobyć, ale w końcu od czego ma się cierpliwego męża? Wyłuskał a ja zrobiłam dalszą pracę z komponowaniem smaków.

Przygotowujemy sos majonezowy tzn. 3 łyżki majonezu zwykłego mieszamy z 3 łyżkami majonezu czosnkowego, albo zwykły majonez doprawiamy czosnkiem.

Dodajemy doń drobno posiekany seler naciowy i odrobinę posiekanego szczypiorku, oraz trochę startej skórki z cytryny i wyciśnięty z niej sok.

Nie podaję dokładnych proporcji, bo każdy najlepiej nich zrobi wedle własnego smaku a ten opis niech będzie tylko inspiracją na elegancką przekąskę.

Koktajl najlepiej przygotować kilka godzin przed jedzeniem. Podajemy go w listkach cykorii albo sałaty rzymskiej. Pomysł na danie zaczerpnięty z książki "Wino i jedzenie", trochę zmodyfikowany.

Asia


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz