niedziela, 26 października 2014

Powrót z powrotu?

Wróciliśmy po 6 latach do Anglii. Przyjechaliśmy nie z powodu jakiejś wielkiej presji ekonomicznej, a bardziej dla przygody. Czy to jest wyjazd, czy powrót? Czy może powrót z powrotu? 6 lat temu po 9 latach w UK odważnie ruszyliśmy na podbój własnego kraju. Był nawet artykuł w Dzienniku Polskim o tym, że wracamy jak bociany do domu do polskich gniazd.


Początki w kraju były trudne, powiem nawet, że bardzo trudne, ale z czasem nauczyliśmy się w PL żyć i jakoś nam się wiodło. Lata mijały, a my nie przestawaliśmy tęsknić za wszystkim co angielskie. Ciągle wspominaliśmy nasz pobyt tutaj i ciągle mieliśmy jakiś żal za pozostawioną obczyzną.


Tak naprawdę bociany mają dwa domy i dwie ojczyzny. Tak też i my się czujemy. Nie wiemy już, gdzie jest nasze miejsce. Jak ktoś raz wyruszył na emigrację, to już nigdy nie zazna spokoju w ojczyźnie czy na obczyźnie. Once an expat, always an expat” - coś w tym jest.

Jesteśmy znowu w kraju-raju Wielkiej Brytanii. Czy to nam się opłaca? Odpowiem tak jak ostatnio usłyszałam na stronach coachingowych. Nie, nie opłaca się (przynajmniej na razie). Ale czy warto? Warto. A dlaczego warto? Bo gdy będę już miała 99 lat nie będę się zastanawiać, co by było gdyby (najwyżej będę myśleć, co by było gdyby nie). A poza tym, życie staje się ciekawsze.


Nie mam tu na myśli tylko tego, że warto wyjechać do UK. Również warto wracać do Polski. My po tych kilku latach w Polsce jesteśmy inni, bogatsi w doświadczenia, przeżycia, nowe przyjaźnie.


Niczym nie ryzykując nic nie tracisz. Faktycznie, zaryzykowaliśmy. Być może nie było to ryzyko szalone i nieobliczalne, a raczej kontrolowane, obliczone i zarządzane. Możemy teraz stwierdzić o ile to nasze zarządzanie ryzykiem mija się z rzeczywistością. Na razie bardzo. Staram się sobie racjonalnie wytłumaczyć, że to dopiero początki i że na ocenę jeszcze za wcześnie.


Znając Anglię wiedziałam, czego się spodziewać, ale to, co mnie najbardziej zaskoczyło to ogrom naszej emigracji. Jesteśmy największą mniejszością w UK i faktycznie wszędzie dookoła słychać polski język. Widzę całe rodziny łącznie z babciami, dziadkami, ciociami i wujkami. W angielskiej szkole moich dzieci jest 30% dzieci polskich. Wszędzie gdzie się nie obejrzę zauważam polski sklep, fryzjera, lekarza. I chociaż ułatwia mi to bardzo życie, gdyż mogę korzystać z naszych usług tutaj, to jednocześnie jest mi smutno, że Polska straciła tylu wartościowych obywateli.


I zgadzam się z Panem Jerzym Buzkiem wypowiadającym się na tegorocznym IX Kongresie Obywatelskim: „Rozwój naszego kraju musi się opierać na młodych ludziach. Sprawienie, by pozostawali w Polsce, musi być naszym priorytetem…”, „…wyjazd każdego kompetentnego Polaka z kraju jest dla Polski stratą.”

Tak jest to strata dla Polski, niestety póki co, życie w Polsce to nie zawsze bajka…


Moje następne bardziej przyziemne spostrzeżenie to to, że nie ma tu takich warzyw i owoców jak w Polsce. Nie wiem, z czego ugotować zupę! A zupa z warzyw to podstawa w karmieniu dzieci. Brakuje mi polskich jabłek, gruszek, truskawek, śliwek, pomidorów, kalafiorów i kapusty. W Polsce kupuje się owoce i warzywa w zieleniaku na kilogramy. Zieleniaki są wręcz na każdym rogu. Tu kupuje się małą paczuszkę owoców lub warzyw za horrendalne pieniądze i mam wrażenie, że opakowanie jest cięższe od zawartości. Porcje są coraz mniejsze i coraz droższe. Downsizing i packaging w marketach opanowany do perfekcji. Przecież ja sama mogłabym zjeść opakowanie czereśni lub truskawek na poczekaniu, a tu mam rodzinę na wyżywieniu. Nie wspomnę już o górze śmieci po opakowaniach.


Ja chcę wracać do Polski do Gdańska! Do mojego zieleniaka z normalnymi jarzynami, do piekarni z pachnącym razowym chlebem i bułeczkami, do mięsnego ze świeżymi szynkami i kabanosami, …do krainy mlekiem i miodem płynącej…, „…do tych pagórków leśnych do tych pól zielonych…”


No cóż wrócić się tak ot teraz nie da. Prace w Polsce rzuciliśmy, a znaleźć nowe to jest naprawdę wielki wyczyn.


Trzeba żyć i trzeba jeść. W nadziei, że znajdę polskie jabłka w UK ruszyłam, a jakże do polskich sklepów. Swoją drogą dziwię się, że Anglia nie importuje jabłek z Polski. No, na szczęście znalazłam, normalnie duże polskie jabłka i… pomidory, i nawet kapustę. Jak dobrze, że są tu nasze sklepy. Jakoś przetrwam. A chcąc dzieci czymś zdrowym poczęstować zrobiłam owsiane placuszki z jabłkiem właśnie.


Placuszki z jabłkiem i płatkami owsianymi

Składniki:

3 starte na grubych oczkach jabłka, (3 polskie normalnej wielkości jabłka, lub 5-6 małych angielskich)
3 jajka
200 dag płatków owsianych
3 łyżki miodu
100 gram roztopionego masła
100 gram rodzynek lub orzechów, lub co kto lubi
Kilka kropel soku z cytryny do smaku
Cukier brązowy jasny, jak ktoś życzy sobie dosłodzić.



Mieszam jabłka, jaja, miód, masło na końcu dodaję płatki i rodzynki. Można dodawać takie bakalie, jakie kto sobie życzy. Dodaję również sok z cytryny i cukier na oko, czyli do smaku. Odstawiam na ok. 20 minut, aby płatki owsiane nasiąknęły sokiem z jabłek. Jeżeli jabłka są bardzo soczyste to można dodać więcej płatków. Masa musi mieć konsystencję gęstą, aby można było formować łyżką placuszki na blaszce. Pieczemy ok. 20 minut w temp. 180°C.




To wszystko, żadna filozofia, a jakie zdrowe! Jeżeli chodzi o jedzenie to chemii zdecydowanie mówię nie. Same naturalne składniki. Smacznego! 




W następnym odcinku będzie o dyni, bo przecież wkrótce mamy Halloween.

A ja, póki co przestawiam się na nowy stary kraj, pracuję nad tym, aby nie popaść w typowy polski pesymizm i maruderstwo (przecież życie tutaj jest łatwiejsze) i uważam, że zmiany są dobre w życiu człowieka.

ZMIANY SĄ DOBRE

1 komentarz:

  1. Ciastka można jeszcze wzbogacić o piegi z czekolady gorzkiej i kruszone migdały.

    OdpowiedzUsuń