Wróciliśmy po 6 latach do Anglii.
Przyjechaliśmy nie z powodu jakiejś wielkiej presji ekonomicznej, a bardziej
dla przygody. Czy to jest wyjazd, czy powrót? Czy może powrót z powrotu? 6 lat
temu po 9 latach w UK odważnie ruszyliśmy na podbój własnego kraju. Był nawet
artykuł w Dzienniku Polskim o tym, że wracamy jak bociany do domu do polskich
gniazd.
Początki w kraju były trudne, powiem
nawet, że bardzo trudne, ale z czasem nauczyliśmy się w PL żyć i jakoś nam się
wiodło. Lata mijały, a my nie przestawaliśmy tęsknić za wszystkim co
angielskie. Ciągle wspominaliśmy nasz pobyt tutaj i ciągle mieliśmy jakiś żal
za pozostawioną obczyzną.
Tak naprawdę bociany mają dwa domy i dwie
ojczyzny. Tak też i my się czujemy. Nie wiemy już, gdzie jest nasze miejsce.
Jak ktoś raz wyruszył na emigrację, to już nigdy nie zazna spokoju w ojczyźnie
czy na obczyźnie. „Once an expat, always an expat” -
coś w tym jest.
Jesteśmy znowu w kraju-raju Wielkiej Brytanii. Czy
to nam się opłaca? Odpowiem tak jak ostatnio usłyszałam na stronach
coachingowych. Nie, nie opłaca się (przynajmniej na razie). Ale czy warto?
Warto. A dlaczego warto? Bo gdy będę już miała 99 lat nie będę się zastanawiać,
co by było gdyby (najwyżej będę myśleć, co by było gdyby nie). A poza tym,
życie staje się ciekawsze.
Nie mam tu na myśli tylko tego, że warto wyjechać
do UK. Również warto wracać do Polski. My po tych kilku latach w Polsce
jesteśmy inni, bogatsi w doświadczenia, przeżycia, nowe przyjaźnie.
Niczym nie ryzykując nic nie tracisz. Faktycznie,
zaryzykowaliśmy. Być może nie było to ryzyko szalone i nieobliczalne, a raczej
kontrolowane, obliczone i zarządzane. Możemy teraz stwierdzić o ile to nasze
zarządzanie ryzykiem mija się z rzeczywistością. Na razie bardzo. Staram się
sobie racjonalnie wytłumaczyć, że to dopiero początki i że na ocenę jeszcze za
wcześnie.
Znając Anglię wiedziałam, czego się spodziewać,
ale to, co mnie najbardziej zaskoczyło to ogrom naszej emigracji. Jesteśmy
największą mniejszością w UK i faktycznie wszędzie dookoła słychać polski
język. Widzę całe rodziny łącznie z babciami, dziadkami, ciociami i wujkami. W
angielskiej szkole moich dzieci jest 30% dzieci polskich. Wszędzie gdzie się
nie obejrzę zauważam polski sklep, fryzjera, lekarza. I chociaż ułatwia mi to
bardzo życie, gdyż mogę korzystać z naszych usług tutaj, to jednocześnie jest
mi smutno, że Polska straciła tylu wartościowych obywateli.
I zgadzam się z Panem Jerzym Buzkiem wypowiadającym się na tegorocznym IX Kongresie Obywatelskim: „Rozwój naszego kraju musi się opierać na młodych ludziach.
Sprawienie, by pozostawali w Polsce, musi być naszym priorytetem…”, „…wyjazd
każdego kompetentnego Polaka z kraju jest dla Polski stratą.”
Tak jest to strata dla Polski, niestety póki co,
życie w Polsce to nie zawsze bajka…
Moje następne bardziej przyziemne spostrzeżenie to
to, że nie ma tu takich warzyw i owoców jak w Polsce. Nie wiem, z czego
ugotować zupę! A zupa z warzyw to podstawa w karmieniu dzieci. Brakuje mi
polskich jabłek, gruszek, truskawek, śliwek, pomidorów, kalafiorów i kapusty. W
Polsce kupuje się owoce i warzywa w zieleniaku na kilogramy. Zieleniaki są wręcz
na każdym rogu. Tu kupuje się małą paczuszkę owoców lub warzyw za horrendalne
pieniądze i mam wrażenie, że opakowanie jest cięższe od zawartości. Porcje są
coraz mniejsze i coraz droższe. Downsizing
i packaging w marketach
opanowany do perfekcji. Przecież ja sama mogłabym zjeść opakowanie czereśni lub
truskawek na poczekaniu, a tu mam rodzinę na wyżywieniu. Nie wspomnę już o
górze śmieci po opakowaniach.
Ja chcę wracać do Polski do Gdańska! Do mojego
zieleniaka z normalnymi jarzynami, do piekarni z pachnącym razowym chlebem i
bułeczkami, do mięsnego ze świeżymi szynkami i kabanosami, …do krainy mlekiem i
miodem płynącej…, „…do tych pagórków leśnych do tych pól zielonych…”
No cóż wrócić się tak ot teraz nie da. Prace w
Polsce rzuciliśmy, a znaleźć nowe to jest naprawdę wielki wyczyn.
Trzeba żyć i trzeba jeść. W nadziei, że znajdę
polskie jabłka w UK ruszyłam, a jakże do polskich sklepów. Swoją drogą dziwię
się, że Anglia nie importuje jabłek z Polski. No, na szczęście znalazłam,
normalnie duże polskie jabłka i… pomidory, i nawet kapustę. Jak dobrze, że są
tu nasze sklepy. Jakoś przetrwam. A chcąc dzieci czymś zdrowym poczęstować
zrobiłam owsiane placuszki z jabłkiem właśnie.
Placuszki z jabłkiem i płatkami owsianymi
Składniki:
3 starte na grubych oczkach jabłka, (3 polskie normalnej wielkości
jabłka, lub 5-6 małych angielskich)
3 jajka
200 dag płatków owsianych
3 łyżki miodu
100 gram roztopionego masła
100 gram rodzynek lub orzechów, lub co kto lubi
Kilka kropel soku z cytryny do smaku
Cukier brązowy jasny, jak ktoś życzy sobie dosłodzić.Mieszam jabłka, jaja, miód, masło na końcu dodaję płatki i rodzynki. Można dodawać takie bakalie, jakie kto sobie życzy. Dodaję również sok z cytryny i cukier na oko, czyli do smaku. Odstawiam na ok. 20 minut, aby płatki owsiane nasiąknęły sokiem z jabłek. Jeżeli jabłka są bardzo soczyste to można dodać więcej płatków. Masa musi mieć konsystencję gęstą, aby można było formować łyżką placuszki na blaszce. Pieczemy ok. 20 minut w temp. 180°C.
To wszystko, żadna filozofia, a jakie
zdrowe! Jeżeli chodzi o jedzenie to chemii zdecydowanie mówię nie. Same
naturalne składniki. Smacznego!
A ja, póki co przestawiam się na nowy stary kraj, pracuję nad tym, aby nie popaść w typowy polski pesymizm i maruderstwo (przecież życie tutaj jest łatwiejsze) i uważam, że zmiany są dobre w życiu człowieka.
ZMIANY SĄ DOBRE
Ciastka można jeszcze wzbogacić o piegi z czekolady gorzkiej i kruszone migdały.
OdpowiedzUsuń