Kiedy 13 stycznia 1915 roku rozpoczęła się długa i piękna
historia I Pułku Ułanów Krechowieckich, nie było na świecie ani mnie ani nawet
moich rodziców. Wydawać by się więc mogło, że jest to temat „nie do ruszenia” a
dla mojego powojennego pokolenia nieomal prehistoria. Odległa i już z nami nie
mająca nic wspólnego.
Otóż błąd! Narodowa historia to zawsze nasza historia.
Bywa, że uwspółcześnia się w nieoczekiwanej formie. Zasiadając do uroczystego
obiadu jakim kiedyś poczęstowali mnie i swoich wielu sympatyków – „Krechowiacy”,
na dorocznym Święcie Pułkowym w londyńskim POSK-u, myślałam o tym, że ci „ułani,
ułani malowane dzieci” wkroczyli w moje życie, kiedy ja sama byłam dzieckiem. W
Polskim Radio w latach 50-tych, ubiegłego już wieku, śpiewało się „budujemy
nowy dom, jeszcze jeden nowy dom” albo ”na prawo most na lewo most a dołem
Wisła płynie”. Ułanów odłożono do lamusa. Radio robiło swoje, ale mama i babcia…
też swoje. Z uporem śpiewały mi „Bywaj dziewczę zdrowe ojczyzna mnie woła”, naprzemiennie
z „siedziała Kasieńka i krówkę doiła, jechał ułan drogą ta się zagapiła”.
Dalszy ciąg Kasieńki i ułana był dramatyczny i rozdzierał serce. Ryczałam więc
patriotycznie nie zdając sobie do końca sprawy, że w ten chytry sposób dokonywano
na mnie pedagogicznej roboty. Nie groziło mi śpiewanie o dzielnych
traktorzystkach, które zakasując rękawy patrzą w jasną, świetlaną przyszłość. Orzą
ziemię i sieją jakże mocne i zdrowe ziarna socjalizmu. Zdecydowanie wolałam
piosenki o ułanach!
Dzieckiem byłam słabowitym. Przemysłowa Łódź dymiła i
zatruwała powietrze czym się dało. Jak wiele innych dzieci, wiecznie miałam
anginę, chore stawy, wreszcie i chore serce. Udręczona mama pomiędzy jedną
chorobą a drugą wyrabiała socjalistyczną normę leczenia zębów, pracowała w kilku
gabinetach naraz i prowadziła dom, który za wszelką cenę starał się utrzymywać
przedwojenny styl. Do ludowej ojczyzny nieprzystający. Chcąc zdechlaka wzmocnić
i uchronić od kolejnej anginy tarła kilogramy marchwi, z której potem przez
gazę (nie było przecież wszystkorobnych robotów) wyciskała sok. Codziennie i z
uporem. Od tego soku nie było dla mnie ratunku. Od tranu podawanego na łyżce (w
drugiej ręce kawałek chleba z solą i czosnkiem) – też! Zmory mojego dzieciństwa!
Aż tu pewnego dnia listonosz z miną uroczystą i niemal
nabożną przyniósł paczkę. Na paczce widniały nalepki apteki Grabowskiego i
Hartwiga. Najprawdziwsza paczka z zagranicy! W środku, jak bombki na choinkę,
otulone w puszyste bibułki, leżały pomarańcze. Mój entuzjazm najbardziej wzbudzały...
bibułki z których mama robiła kryzy pod wydmuszki, zmieniając je w Pieroty,
Kolombiny i balerinki. Wszak zbliżały się Święta. Pomarańcze wkładane mi do
buzi jak lekarstwo, ratowały przed znienawidzonym sokiem, a mamę przed tarciem
kolejnych kilogramów marchwi. Wtedy, przy szczelnie zamkniętych oknach i
drzwiach (ściany miały uszy!) dowiadywałam się o londyńskich wujkach,
Krechowiakach, ułanach, szarżach i pięknych koniach.
Historie takie zawsze pobudzały wyobraźnię. A ta o Pułku
Ułanów Polskich, który 24 lipca 1917 roku wystąpił w obronie ludności polskiego
Stanisławowa, grabionej i mordowanej przez cofające się bandy armii rosyjskiej,
była rzeczywiście niezwykła. Pod Krechowcami, w sześciokrotnych szarżach na
nacierające wojska niemieckie i austriackie, dzielni ułani w ciągu tylko
jednego dnia walczyli z trzema zaborcami! Wtedy to Pułk wszedł w chwale do
historii Wojska Polskiego jako I Pułk Ułanów Krechowieckich. Do dzisiaj Krechowiacy
oddają hołd pamięci dowódcy i szefowi płk. Bolesławowi Mościckiemu, zawsze
zostawiając dla niego symboliczne wolne miejsce przy stole. Tak też było wiele
lat temu na pamiętnym obiedzie w POSK-u. I zrobiło na mnie wielkie wrażenie!
Krechowiacy w latach 1918-1920 walczyli w obronie Kresów
Wschodniej Rzeczypospolitej. Zajęli Pomorze i brali udział w zaślubinach z morzem.
20 marca 1921 roku Marszałek Józef Piłsudski dekorując sztandar Pułku
powiedział: „za zasługi w bojach, za dzielność, za przykład hartu i
wytrzymałość, mianuję I Pułk Ułanów Krechowieckich Kawalerem Orderu Virtuti
Militarii. W Kampanii Wrześniowej w 1939 roku Pułk walczył do 9 października i
złożył broń pod Kockiem. Odrodził się w 1941 roku na „nieludzkiej ziemi”. W marszu
do Polski przez Persję, Irak, Palestynę i Egipt walczył na ziemi włoskiej. Za
co został powtórnie odznaczony przez Naczelnego Wodza.
Piękna to historia i piękni rzetelni Polacy. Może to
dobrze, że dzieciom przeplatało się kiedyś takie opowieści pieśniami o Kasieńce
i ułanie, który „zaciął konia i zniknął za zakrętem”. Tworzyły dla nas wówczas
„bajkę nie-bajkę”… i zostały tak na zawsze.
Nie mogłam się oprzeć pokusie, aby opowiedzieć dzisiaj tę
historię. Smak „pomarańczy od Krechowiaków”, to niezapomniany smak mojego
łódzkiego dzieciństwa.
Ciekawe, czy dzisiejsi „Krechowiacy” w Polsce, znają
toast pochodzący z „Hippica to iest o koniach xięgi” Krzysztofa
Dorohostajskiego z 1603r :
„Jak chytrość w lisie,
Fałsz w wężu,
Tak piękno i gracja w kobiecie i koniu.
A więc Panie i Panowie pijmy zdrowie… konia!”
Pewnie tak, bo przecież bardzo pilnują swoich pułkowych
tradycji!
A ja, na zakończenie, bardzo proszę współczesne mamusie,
aby stale śpiewały swoim dzieciom o ułanach. Niech ci piękni ludzie nigdy nie
odejdą w niepamięć!
Ewa Śliwowska - Kwaśniewska
Marokańska sałatka z pomarańczy
Na 2 osoby
2 kwaśne pomarańcze
czarne oliwki, mogą być kalamata
pół czerwonej cebuli
oliwa z oliwek
sok z cytryny
sól morska
świeżo zmielony pieprz czarny
ewentualnie listki mięty
Pomarańcze obieramy starannie ze skórki, tak aby było jak
najmniej albedo, kroimy w plastry. Cebulę obieramy i kroimy w cienki plastry,
dzielimy na kółka, sparzamy wrzątkiem i odcedzamy na sitku. Na talerzu układamy
plastry pomarańczy na nich cebulę, oliwki, skrapiamy oliwą ewentualnie sokiem z
cytryny jeśli pomarańcze są mało kwaśne, dodatkowo oliwa niweluje kwaśność
pomarańczy. Posypujemy solą i pieprzem najlepiej z młynków.
Ta energetyzująca sałatka może byś dodatkiem do dań
kuchni orientalnej takich jak szaszłyki, tagine lub do wędlin typu szynka
hiszpańska serrano.