piątek, 11 marca 2016

„Dzidzia Piernik”


Kochany Hemar! Jak on się znał na kobietach! Jak je potrafił obserwować. I obsmarować. W najczulszy zresztą sposób. Bez złośliwości, a skutecznie. Trochę jak ta żmijka, co to dziurki w skorupce nie zrobi, a żółtko wypije. Albo trucizenkę zgrabnie wpuści tam gdzie trzeba i ofiarę powali. Ofiary Hemara umierały ze śmiechu, co powszechnie wiadomo. Jego piosenki nie mają sobie równych, a moją ulubioną jest „Taka mala” - kwintesencja wiedzy o dwoistej naturze babskiego rodu. 
Je me sens dans tes bras si petite,
Si petite aupres do toi" -
Czy pan widzi tę drżącą kobitę?
Jej bezbronność, co w tych słowach łka?
Całe serce masz przed sobą odkryte,
Wszystek lęk w sercu jej ścichł
"Je me sens dans tes bras si petite
Jestem mala w ramionach twych".

Użera się z kuchtą, na schodach od rana
Słychać jej wrzask -
Potem się wymalowała jak ściana
i drzwiami trzask -
Do cukierni, do Lidki i Ziutki na plotki,
i ciacha żrą,
Zatańcz z nią wieczorem - jej uśmiech tak słodki -
Wargi jej drżą:

Jakaś jestem w twych ramionach taka mala
Mógłbyś wziąć mnie na ręce i nieść
Taka jestem zmęcona i nieśmiala.
Tylko pieść mnie, a pieść mnie, a pieść
Nie ściskala... mężusia patrzala...
Pan jest mocny, za mocny... a ja?
W twych ramionach czuję się taka mala
Si petite aupres de toi

Gdy widzi, że Lidka ma nowe źrebaki,
Zalewa ją krew -
Przy brydżu szachruje, na wprost daje znaki,
Żeby wyjść w trefl!
Mężowi wymyśla: psiakrew! do cholery!
Futro mi kup!
O piątej przychodzi do twej garsoniery
I łka u twych stóp

Jakaś jestem przy tobie taka mala...
Taka mala... to jej trik. To jej lep.
Proszę pana, niech się pan nie rozpala
Niech pan weźmie coś ciężkiego i w łeb!
Ona duża, proszę pana, ona krowa.
Czy pan słyszy, co w głosie mym łka?
Jeśli panu się jakaś mala podoba
Taka mala... proszę pana - to może
ja



No, to drogie panie… która z nas jest „ta mala”, a która, za przeproszeniem… krowa? Może to pani Halinka z Balham, albo Wiesia z Ealingu? Bo Ela z Brighton to chyba raczej nie? Chociaż Ania z Edynburga to zgrabne połączenie i jednej i drugiej. Co tylko potwierdza geniusz rozpoznawczy Hemara. Nawet pośmiertny. Bo w damskiej naturze niewiele się od jego czasów zmieniło. Gdyby Hemar pisał swoje genialne teksty teraz, ciekawa jestem czy powstałaby piosenka o takiej na przykład „Dzidzi – piernik”? Czy chodząc po ulicach rozpoznałby ją bezbłędnie?

„Dzidzię – piernik” podziwiamy najpierw z tyłu. Ubrana jest w krótką sukienkę w różyczki albo spodenki „rurki” pokazujące zgrabne kostki. Opinają ją ciasno, podkreślając szczupłą sylwetkę. Bo „Dzidzia” z uporem wartym lepszej sprawy, obsesyjnie pilnuje swojej wagi. Żywi się sałatą i plasterkiem ogórka. Czasem zje orzeszka. Codziennie chodzi do „gymu” (czyli po naszemu na gimnastykę). Najpierw poci się na rowerku, potem zalicza kilometry na „pasie spacerowym” i podnosi ciężarki, żeby ujędrnić ramiona. Tortury kończy na „siodełku do wiosłowania”, co ma spłaszczyć jej brzuch i wyszczuplić uda. Jak jeszcze ma siłę, to przepłynie czterdzieści długości basenu żabką. Od czasu do czasu na płyciźnie podeprze się nogą dla wytchnienia.

„Dzidzia” od tyłu wygląda jak dzidzia. Od przodu… jak piernik. Stąd nazwa. Ma długie włosy związane aksamitką w ogonek. Nie farbuje ich, bo chce być „ au naturelle”. Kiedyś były błyszczące. Teraz są siwo żółte, ale i tak jest w nich przecież śliczna. Wygląda jak na swoim zdjęciu maturalnym. Naprawdę!  Często zakłada białą bluzeczkę z kołnierzykiem. W rączce niesie koszyczek. Właściwie się nie maluje. Jeżeli już to tylko usta. Blado – różową pomadką. Albo czerwoną, zbliżoną do koloru skrzynek pocztowych Royal Mail.

„Dzidzia – piernik” jest właściwie wieku nieokreślonego. Może mieć około pięćdziesiątki, ale czasem podciąga pod osiemdziesiątkę. A nawet ją przekracza. Dokładnie nie wiadomo, bo do wieku nie przyzna się za nic na świecie. Koleżanka mojej mamy, bardzo szanowana łódzka lekarka (klasyczny prototyp „Dzidzi”) nie mogła odżałować, że po wojnie urwała sobie w metryce parę dobrych lat. Skutkowało to tym, że kiedy wszyscy już dawno poszli na zasłużoną emeryturę, ona musiała się zwlekać rano do swoich pacjentów. Na długie i mozolne już dla niej godziny.

„Dzidzia” jest kobietką uroczą. Naprawdę bardzo ją lubię. Opowiada o bombardowaniu Londynu (była wtedy oczywiście bardzo malutka), albo o „tea dances” w Peckham Palais. W towarzystwie zawsze gra pierwsze skrzypce i bardzo nie lubi, kiedy ktoś inny zwraca na siebie uwagę. Za nic nie da sobie odebrać palmy pierwszeństwa! Jak już nikt na nią nie patrzy, klaszcze w rączki, przywołując niesforne towarzystwo do porządku. I do siebie.

„Dzidzia” jest wieczna… i przedwieczna. Stale aktywna. Właśnie zapisała się na kurs malowania akwarelą i jedzie w plener. Jak wróci to mi opowie jak było. Martwi się tylko, że jedzie tam ze swoim „Klubem Seniora”, a to przecież okropni nudziarze. „i strasznie staaaare grzyby”!

Przemożna chęć zatrzymania czasu i pogoń za wieczną młodością jest dziś powszechna. Widać to po ilości operacji plastycznych, którym poddają się już nie tylko nasze „dzidzie”, ale także mężczyźni. Najnowszy raport Brytyjskiego Stowarzyszenia Chirurgów Plastycznych podaje, że popularność operacji poprawiających urodę wśród mężczyzn stale rośnie. To 10 procent wszystkich zabiegów, jakie się wykonuje. Dużo. Widać naszą „Dzidzię” i jej poprzedniczkę, hemarowską „taką malą” dogania powoli… „Piotruś - Pan”. Śliczny i wiecznie młody… stary chłopczyk. Mamy nowe czasy. Niedługo wszyscy będziemy piękni i młodzi. Założymy wąskie rurki, wyleniałe włoski zawiążemy w kitkę i radośnie pojedziemy na festiwal do Glastonbury. Alternatywą jest… owinąć się w kocyk, położyć na kanapie i spokojnie poczytać gazetę. Muszę powiedzieć, że to jakoś bardziej do mnie przemawia. Moja wiecznie młoda koleżanka zadzwoniła właśnie z propozycją przepłynięcia czterdziestu długości basenu. Ewentualnie „na sucho” przelecenia paru kilometrów po parku. Nie dałam się namówić. Po skończeniu felietonu udaję się na kanapę. Raj!!!


Ewa Śliwowska – Kwaśniewska




Sałatka z quinoa
Kolejny składnik z zaliczanych do super food - quinoa, czyli komosa ryżowa. Komosa ryżowa została nominowana rośliną zbożową XXI wieku, należy do pseudozbóż, zawiera w składzie głównie węglowodany, ale również 18 % pełnowartościowego białka, które nie zawiera glutenu, ponadto zwiera sporo minerałów i mikroelementów i sporo tłuszczu bogatego w nienasycone kwasy tłuszczowe. Można ją nabyć w trzech kolorach: białą, czarną i czerwoną. Stanowi bardzo dobry składnik sałatek i dodatek do dań głównych. Może być samodzielnym posiłkiem w diecie wegańskiej po dodaniu np. grillowanych warzyw i taką wersję proponuję. U nas stanowi dodatek do grillowanego tuńczyka, że względu na zawartość saponin - związków, które nadają jej gorzki smak przy tym się pienią, należy ją przed gotowaniem dokładnie przepłukać na sicie zimną wodą.

200 g quinoa najlepiej w różnych kolorach
2 papryki ramiro
2 małe cukinie
200 g pomidorów koktajlowych
5 pomidorów suszonych
2 ząbki czosnku
bazylia
natka pietruszki
sól
pieprz
ocet balsamiczny

Przepłukaną kaszę quinoa zalewamy wrzątkiem, solimy, wlewamy 3 cm wody nad powierzchnię kaszy. Gotujemy do wchłonięcia wody i pozostawiamy w ciepłym miejscu. Ja wolę, aby quinoa była raczej twarda niż za miękka. Warzywa (paprykę i cukinię grillujemy w piekarniku, z papryki zdejmujemy skórę). Drobno kroimy cukinię, paprykę, czosnek po obróbce w piekarniku rozgniatamy i siekamy, doprawiamy warzywa oliwą z oliwek, solą i pieprzem i octem balsamicznym. Pomidory koktajlowe kroimy na cztery, zioła siekamy. Pomidory suszone wyjmujemy z zalewy i drobno siekamy. Następnie wszystkie składniki mieszamy i odstawiamy na godzinę albo jemy natychmiast. Gdy bardzo się spieszę dodaję do ugotowanej kaszy quinoa grillowane warzywa ze sklepu tzw. włoskie antipasti ze słoika i też jest całkiem dobre.

Asia

P.S. Po tak zdrowym jedzeniu czuję się „taka mala". Drogie Panie, zanim godnie z wiekiem zmatroniejemy, jak na przykład piękna Beata Tyszkiewicz, czy też Judie Dench, to jeszcze trochę poszalejmy, a co!
Gosia






poniedziałek, 7 marca 2016

Cougar – czyli tekst optymistyczny na 8 Marca!

Od dwudziestu już lat bacznie przyglądam się kobietom. Taki mój zawód, który zresztą bardzo lubię. Daje mi możliwość zbliżenia się do płci pięknej na odległość… pędzelka do makijażu. A to rzeczywiście bardzo blisko. Wszystko widać jak pod lupą. A i słychać jak… w konfesjonale. Przeważnie to ja jestem spowiednikiem. Cierpliwym uchem. Wysłucham, użalę się, zachwycę, utwierdzę w przekonaniu, nigdy nie skrytykuję, nie osądzę i zawsze rozgrzeszę. W dodatku po 20 minutach pracy, pokażę w lusterku obraz, który doda skrzydeł i każe uwierzyć w siebie. I w zatrzymaną na chwilę młodość. Taki to ze mnie pan Twardowski w spódnicy, z cudzoziemskim akcentem i słowiańską duszą. Bez angielskiej rezerwy, co się tutejszym kobietom bardzo podoba.
Jenny ma 70 lat. „Przyznała” mi się do tego ostatnio, najpierw zadając kokieteryjnie pytanie: „how old do you think I am?” Wszystkie panie, które lata „największej świetności” mają już za sobą, ale w oczach stale świecą im figlarne płomyki, kochają to pytanie: „a jak myślisz, ile ja mam lat?” Mojej Jenny powiedziałam prawdę. Że wygląda na 50, choć pewnie ma więcej, co widzę po… dłoniach. To fakt, dłonie mam spracowane! - odrzekła tryumfalnie i z niemałą dumą. Pięcioro dzieci, ręcznie prane pieluchy, marchewki mozolnie ucierane, mąż pasożyt, który wreszcie mnie zostawił (wymienił na młodszy model). W dodatku jestem malarką! Mieszam farby, wkładam w nie palce, żeby „czuć materię”. Jenny jest naprawdę śliczna i ma ogień w oczach. Rozmawiamy o życiu, sztuce i jej obrazach. Dała mi kontakt internetowy, żebym sobie popatrzyła, co maluje. Popatrzyłam. Śliczne, delikatne rośliny pełne słońca i wiatru. Dmuchawce, pajęczyny, gałązki i liście, wszystko cieniutkie i zwiewne. Jakby malowane… moim pędzelkiem do makijażu. A Jenny prosi o makijaż „młody”. Taki wiesz, leciutki, błyszczący, odbijający światło, a na usta tylko jasny błyszczyk. Żadnej szminki, bo postarza! Bo wiesz… ścisza głos, ja Ci się do czegoś przyznam. Nadstawiłam ucha.
Ja mam boyfrienda!
????
Tylko, że on nie jest w moim wieku.
????
Jest nawet całkiem młody.
????
A może nawet… za młody?
????
Chcesz wiedzieć ile ma lat?
????
Trzydzieści!
A ja siedemdziesiąt! Ha! (tu Jenny uśmiechnęła się tryumfalnie)
Nie szokuje cię to? - dodała, przypudrowując nos i zakładając nogę na nogę.
Nie - odpowiedziałam.
Mnie już właściwie nic nie szokuje. Widziałam mężczyzn udających kobiety, kobiety chcące być mężczyznami, pracowałam i pracuję z gejami, których w tym zawodzie jest wielu, a którzy są najlepszymi „koleżankami”, jakie sobie można wymarzyć. Nie, mnie już nic nie dziwi. Trzydziestoletni „boyfriend” siedemdziesięcioletniej Jenny też nie.
Związki starszych kobiet z młodymi, a nawet bardzo młodymi mężczyznami są ostatnio dość powszechne, a na pewno modne. Moda jak wszystkie mody, przyszła do nas z Ameryki. I przyjęła się. Wystarczy poczytać gazety, albo na internetowych stronach wyszukać słowo: „Cougar”.
Cougar to amerykański górski kot drapieżny. I takimi „kotami” stały się dzisiejsze dojrzałe kobiety. Demi Moore, Madonna, Joan Collins to znane wszystkim przedstawicielki tego nowego gatunku, ale na „polowania” chodzą już nie tylko gwiazdy i celebrytki, a całkiem zwyczajne kobiety z sąsiedztwa. Znudzone swoją samotnością i monotonią życia. 25% starszych kobiet wychodzi za mąż za młodszych od siebie mężczyzn. Kiedyś byłoby to szokujące, dzisiaj już coraz mniej dziwi. 280,000 kobiet w UK po 45 roku życia spotyka się z młodymi mężczyznami. W Ameryce to aż 30% damskiej populacji. Pani Robinson z filmu „The Graduate”, to fantazja, która jak widać, nigdy się mężczyznom nie znudziła. I z ekranu filmowego zeszła na ulicę.
„Barchanowa” żona w papilotach na głowie, przydeptanych kapciach, z worami pod oczami i w kretonowym szlafroku w kwiatki, odeszła w zapomnienie. Zastąpiła ją seksowna Jenny. Chodząca na Zumbę i Pilatesa, dbająca o swoje zdrowie, sensownie się odżywiająca, smukła i sprawna. Znająca swoje walory, interesująca i czarująca. A że brwi wypadły? - domaluje je cienkim ołóweczkiem. Usta za wąskie? – nadbuduje konturówką, albo zafunduje sobie Botox. Ciało zwiędło i „podróżuje na południe”? Nie szkodzi! Kupi sobie stanik z silikonową wkładką i majtki u Spencera podciągające pupę „na północ”. A poza tym, ciałem się specjalnie nie przejmuje. Ani się go nie wstydzi. Nie musi. Trzydziestoletni „toyboy”, znany w przedwojennej Polsce jako „śliczny Gigolo, mały Gigolo” (tańczył co noc na dancingu!) – też na jej ciało nie zwraca nadmiernej uwagi. Jest bowiem zafascynowany czymś zupełnie innym. Jej osobowością. To nie głupiutka młoda „koza” ze sztucznymi rzęsami, nie wiedząca czego chce i wiecznie siebie niepewna. To kobieta „po przejściach”. Interesująca i wyrafinowana. Nudzić się z nią nasz „toyboy” na pewno nie będzie.


Tu mała rodzinna dygresja. Ojciec mojej mamy, bystry obserwator i „admirator” pięknych kobiet (a swojej bardzo atrakcyjnej żony szczególnie!), wraz z dowcipnym kolegą, ułożyli „tabelę klasyfikacyjną pięknych pań”. W różnych fazach ich dojrzałości. Oto ona:
„Ficipulki”. 15-latki (warkocze, podkolanówki, chichoty, krosty na nosie).
„Firtyfluszki”. 30-latki (szpilki, pończoszki, pomadka od Maxa Factora, papierosek w szklanej „fifce”).
„Lafiryndy”. 40 do 50 (kostium, trwała ondulacja, dieta, futro).
„Foki”. 50 w górę. (siatka na kapustę, wygodne półbuty, tabletki na cholesterol, wydatki na dentystę).
Jak z powyższego widać, w czasach tych dowcipnych panów zjawisko „cougara” nie było jeszcze tak powszechne jak dzisiaj. Ja do tej tabelki, na podstawie własnych obserwacji, dopisałabym jeszcze jedną kategorię. To… „Dzidzia-piernik”. Ale o niej będzie następnym razem. Tymczasem moja Jenny znów mnie w pracy odwiedziła. Chciała kupić dobry krem przeciwzmarszczkowy i pogadać. Była ze swoim „gigolo” na Florydzie. Cudownie się tam czuli. I nikt jej nie pytał, czy jest tu na urlopie… ze swoim synkiem?
Ewa Śliwowska - Kwaśniewska

Budyń z chia z musem z mango i męczennicy
Jako przyszły dietetyk proponuję dbanie o urodę i młody wygląd nie tylko od zewnątrz, ale również od wewnątrz. Jedzcie kochane panie nasiona szałwii hiszpańskiej (chia), które są bogatym źródłem kwasów omega-3, witamin, składników mineralnych w tym wapnia, magnezu, fosforu, ale też białka, egzopolisacharydów i błonnika. Nasiona te bardzo chłoną wodę i tworzą żel dzięki polisacharydom, można ich zjeść około 3 łyżeczek dziennie. Chia zaliczane są do tzw. super food, czyli żywności korzystnie wpływającej na nasze zdrowie, nadającej produktom spożywczym cechy żywności funkcjonalnej i prozdrowotnej.
Aby przygotować pyszny składnik śniadania, albo zdrowy deser potrzebujemy:
puszkę mleka kokosowego najlepiej light, w mojej opinii zwykłe jest zbyt ciężkie i mało fit
8 łyżek nasion chia
duże mango najlepsze jest z serii Tesco Finest
3 owoce męczennicy (znanej również jako marakuja, passiflora lub passion fruit) lub 1 owoc limonki do nadania kwasowości
Mleko kokosowe mocno podgrzewamy i do gorącego dodajemy nasiona szałwii hiszpańskiej, mieszamy i rozlewamy do małych szklanych pojemników lub szklanek literatek. Z mango i limonki przygotowujemy mus i wlewamy go na wierzch budyniu. Jeśli mamy owoce męczennicy to wybieramy je łyżeczką i dodajemy do zmiksowanego mango i już nie miksujemy.
Asia


P.S. Hmm – czyżby czas na futro? W tej pogoni za młodością najbardziej odpowiada mi jednak styl Sophii Loren – czego nam (i naszym mężom) życzę.
Gosia