niedziela, 18 stycznia 2015

Five o'clock w Bristolu

Inspiracją, by zmierzyć się z wypiekiem sconów była wyprawa Asi z jej mężem na popołudniową herbatkę. Zanim więc przejdę do opisu moich piekarskich, czy może raczej cukierniczych dokonań, opis tego zdarzenia przytaczam w słowach własnych „podwarszawskiego kuriera”:

Jak znieść nieobecność wyspiarskiej części rodziny? Jak ukoić smutek i spacyfikować fale melancholii?
Prostym rozwiązaniem zdałoby się udać się na typowo brytyjską cream tea. Mieszkając pod Warszawą rozwiązaniem ekonomicznie uzasadnionym będzie jednak afternoon tea w Bristolu: cena podobna jak na wyspach, a odpadają koszty transportu w obie strony...
Hotel Bristol – gwiazda w hotelowym elementarzu Warszawy. Na początku bieżącego stulecia mój ówczesny szef wspominał zachwyty swego ojca, który w latach 20-tych XX wieku podróżował biznesowo z krajów bałtyckich do Warszawy i sypiał w Bristolu. Historia budynku jest jednak jeszcze starsza i sięga przełomu XIX i XX wieku. Jednym ze współzałożycieli był znany skądinąd Ignacy Paderewski. Lista słynnych gości hotelowych na złocistych tabliczkach zdobi ściany hotelu, więc jeśli będziecie kiedyś w Warszawie spędźcie tam chwilę, dając dyrekcji tego przybytku szansę wygrawerowania stosownej informacji w przyszłości, gdy już będziecie sławni.
Wróćmy jednak do herbaty. Podawana jest w tchnącej powiewem secesji sali kolumnowej. Wbrew dostojnej nazwie cekinokształtne oświetlenie rozproszone na ścianach pozwala na uzyskanie całkiem kameralnej, czy klubowej atmosfery. Piękne i wygodne sofy działają kojąco nie tylko na zmysł estetyki, lecz również na krzywizny kręgosłupa. Uprzejma obsługa dopełnia doskonałości wnętrza.
Wybór herbat nie przytłacza wielością, a jednocześnie pozwala na dobór czegoś odpowiedniego. Idąc tropem substytucji wizyty na wyspach, wzięliśmy czarną herbatę z upraw bio i oczywiście Darjeeling, który jest dla mnie wzorcem popołudniowej herbaty.
Chwilę później wjechała trzypiętrowa patera, tak charakterystyczna dla niektórych brytyjskich lokali. Na dole zestaw kanapek. I wbrew opiniom mojej szanownej szwagierki chleb tostowy nawet w formie nieopieczonej potrafi być atrakcyjny, jeśli zawartość sandwiczów (kto dziś pamięta, że lord Sandwich popierał wyprawę Jamesa Cooka?) jest dość czarująca. A ponieważ wewnątrz był plaster wołu z chrzanem, szynka z musztardą i łosoś ze śmietanką czy też odwrotnie, wrażenia były przednie.
Piętro wyżej tłoczyły się maleńki muffin, keks, lecz nade wszystko scony, a do nich prawdziwa, gęsta clotted creem (nie wiem jak ją zdobyli) i świetny truskawkowy dżem. Albo lemon curd przy którym brytyjskie oryginalne preservy mogą stanąć na zmywaku (jak go zrobili(?!), a zarazem tak wyspiarski, że lepszy od wzorca). Moja bezcukrowa dieta, której się trzymam rygorystycznie zawisła na chwilę na haku...
Kiedyśmy się wspięli na szczyt talerzowej góry, poza tartaletką z owocami powiało indywidualizmem Bristolu – czekolady: tort opera i czekoladowa pralina. Cudne, ale gdzie to zmieścić?

Wychodząc syci wrażeń postanowiliśmy odgrzebać sprawdzony przepis na scony, a żeby uspokoić nieco gastronomiczne sumienie, dodać trochę razowej mąki do tego nieprzyzwoicie białego pieczywa.

Scony
Składniki:
7 łyżek maślanki
225 g mąki pszennej
225 g mąki pszennej razowej
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
150 g masła
80 g cukru trzcinowego
2 duże jajka


Wymieszać mąki z proszkiem do pieczenia, solą i cukrem, następnie dodać miękkie masło i zagnieść jak na ciasto kruche. Do miseczki rozbić jajka i dodać maślankę, a potem razem dokładnie roztrzepać widelcem. Mieszaninę dodawać do mąki z cukrem i zagnieść ciasto. 
Jeśli ciasto wydaje się być za gęste dodać odrobinę maślanki, ciasto powinno być miękkie, ale nieklejące. Ciasto rozwałkować na grubość 2 cm i wykrawać za pomocą specjalnej foremki do sconów. Posmarować rozmąconym żółtkiem lub maślanką i piec 15-20 min w ok. 180°C.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz