Inspiracją,
by zmierzyć się z wypiekiem sconów była wyprawa Asi z jej mężem na popołudniową
herbatkę. Zanim więc przejdę do opisu moich piekarskich, czy może raczej
cukierniczych dokonań, opis tego zdarzenia przytaczam w słowach własnych „podwarszawskiego
kuriera”:
Jak znieść nieobecność wyspiarskiej części rodziny? Jak ukoić smutek i spacyfikować fale melancholii?
Jak znieść nieobecność wyspiarskiej części rodziny? Jak ukoić smutek i spacyfikować fale melancholii?
Prostym
rozwiązaniem zdałoby się udać się na typowo brytyjską cream tea. Mieszkając pod Warszawą rozwiązaniem ekonomicznie uzasadnionym
będzie jednak afternoon tea w
Bristolu: cena podobna jak na wyspach, a odpadają koszty transportu w obie
strony...
Hotel
Bristol – gwiazda w hotelowym elementarzu Warszawy. Na początku bieżącego
stulecia mój ówczesny szef wspominał zachwyty swego ojca, który w latach
20-tych XX wieku podróżował biznesowo z krajów bałtyckich do Warszawy i sypiał
w Bristolu. Historia budynku jest jednak jeszcze starsza i sięga przełomu XIX i
XX wieku. Jednym ze współzałożycieli był znany skądinąd Ignacy Paderewski. Lista
słynnych gości hotelowych na złocistych tabliczkach zdobi ściany hotelu, więc
jeśli będziecie kiedyś w Warszawie spędźcie tam chwilę, dając dyrekcji tego
przybytku szansę wygrawerowania stosownej informacji w przyszłości, gdy już
będziecie sławni.
Wróćmy
jednak do herbaty. Podawana jest w tchnącej powiewem secesji sali kolumnowej.
Wbrew dostojnej nazwie cekinokształtne oświetlenie rozproszone na ścianach
pozwala na uzyskanie całkiem kameralnej, czy klubowej atmosfery. Piękne i
wygodne sofy działają kojąco nie tylko na zmysł estetyki, lecz również na
krzywizny kręgosłupa. Uprzejma obsługa dopełnia doskonałości wnętrza.
Wybór
herbat nie przytłacza wielością, a jednocześnie pozwala na dobór czegoś
odpowiedniego. Idąc tropem substytucji wizyty na wyspach, wzięliśmy czarną
herbatę z upraw bio i oczywiście Darjeeling, który jest dla mnie wzorcem
popołudniowej herbaty.
Chwilę
później wjechała trzypiętrowa patera, tak charakterystyczna dla niektórych
brytyjskich lokali. Na
dole zestaw kanapek. I wbrew opiniom mojej szanownej szwagierki chleb tostowy
nawet w formie nieopieczonej potrafi być atrakcyjny, jeśli zawartość sandwiczów
(kto dziś pamięta, że lord Sandwich popierał wyprawę Jamesa Cooka?) jest dość
czarująca. A ponieważ wewnątrz był plaster wołu z chrzanem, szynka z musztardą
i łosoś ze śmietanką czy też odwrotnie, wrażenia były przednie.
Piętro
wyżej tłoczyły się maleńki muffin, keks, lecz nade wszystko scony, a do nich prawdziwa, gęsta clotted creem (nie wiem jak ją zdobyli)
i świetny truskawkowy dżem. Albo lemon
curd przy którym brytyjskie oryginalne preservy
mogą stanąć na zmywaku (jak go zrobili(?!), a zarazem tak wyspiarski, że
lepszy od wzorca). Moja bezcukrowa dieta, której się trzymam rygorystycznie
zawisła na chwilę na haku...
Kiedyśmy
się wspięli na szczyt talerzowej góry, poza tartaletką z owocami powiało
indywidualizmem Bristolu – czekolady: tort opera i czekoladowa pralina. Cudne,
ale gdzie to zmieścić?
Wychodząc
syci wrażeń postanowiliśmy odgrzebać sprawdzony przepis na scony, a żeby uspokoić nieco gastronomiczne sumienie, dodać trochę
razowej mąki do tego nieprzyzwoicie białego pieczywa.
Scony
Składniki:
7 łyżek maślanki
225 g mąki pszennej
225 g mąki pszennej razowej
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
150 g masła
80 g cukru trzcinowego
2 duże jajka
Wymieszać mąki z proszkiem do pieczenia, solą i
cukrem, następnie dodać miękkie masło i zagnieść jak na ciasto kruche. Do
miseczki rozbić jajka i dodać maślankę, a potem razem dokładnie roztrzepać
widelcem. Mieszaninę dodawać do mąki z cukrem i zagnieść ciasto.
Jeśli ciasto
wydaje się być za gęste dodać odrobinę maślanki, ciasto powinno być miękkie,
ale nieklejące. Ciasto rozwałkować na grubość 2 cm i wykrawać za pomocą specjalnej
foremki do sconów. Posmarować rozmąconym żółtkiem lub maślanką i piec 15-20 min
w ok. 180°C.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz