O karpiu już kiedyś było, mąż zawyrokował, widząc na
biurku „chwytliwy tytuł” na świąteczny felieton. Może i było, ale kawały też Ci
opowiadam po sto razy i za każdym razem się śmiejesz. Mam rację? Masz! No to
posłuchaj.
Były siermiężne lata sześćdziesiąte i to właśnie wtedy
mieliśmy w Kraju najlepsze „siatkarki” na świecie. Wszystkie polskie kobiety
wyciągały sobie ręce do kolan, dźwigając siaty z czym się dało, albo co się im
udało gdzieś upolować. A to „rzucili” gdzieś cytryny, a to papier toaletowy,
cukier, mydło, puszki z konserwą turystyczną, majtki, pasztetówkę, no i
oczywiście na Święta – karpie! Po karpie szło się albo „do rybnego”, albo na Bałucki
rynek, albo do tak zwanego PGR-u, czyli Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Tam,
po odstaniu paru godzin w gigantycznym ogonku, zawijano nam upragnioną
wigilijną rybę w… gazetę. Zazwyczaj Trybunę Ludu lub Dziennik Łódzki. Miłosiernie
zostawiano rybią głowę i ogon na wierzchu. Nieszczęsne stworzenie natychmiast
wysuwało różowe usta przez dziurkę w sznurkowej siatce, z drugiej klapało
ogonem i tak „maszerowało” do domu, mijając dziesiątki innych karpi, podobnie „upolowanych”
przez dzielne Matki Polki.
W domu nalewało się wodę do wanny i czym prędzej oskrobywało
rybę z przyklejonej do niej gazety, przy okazji dowiadując się o kolejnych
sukcesach gospodarczych, wynikających z upragnionego sojuszu ze Związkiem
Radzieckim. Ledwie zipiący karp wpuszczany był do wody, aby tam ożyć i przez parę
dni stać się pupilkiem każdego polskiego dziecka. Po pierwsze karmiło się go…
bułką! I jadł! Po drugie głaskało po oślizgłej głowie, co bardzo lubił, łypiąc
okiem spod kranu. Po trzecie dolewało mu się wodę, robiąc bąble, żeby mu było
weselej i zdrowiej. Tlenu w chlorowanej wodzie miał z upływem dni coraz mniej!
Dolewanie wody powodowało u karpia ogromne zdenerwowanie. Lała się ona z
hukiem, karp szalał, wyskakiwał nad wannę, spadał na posadzkę, wślizgiwał się pod
szafkę. Oj, ciężki był, ciężki jego los, a koniec niestety żałosny.
Któregoś dnia, kiedy mama udała się na kolejne świąteczne
polowanie po sklepach, ojciec stwierdził, że z karpiem coś jest kiepsko. Leży
mianowicie na boku, a to zły znak. Nie może tak leżeć, bo do Wigilii jeszcze parę
dni, a karp ma być żywy i „świeży”! Bez radykalnej pomocy długo nie pociągnie. Pamiętam,
że zaczęłam żałośnie zawodzić – mój karpik kochany! Umiera! Tata, ratuj go!
Ojciec inżynier, umysł ścisły, zbadawszy nieszczęśnika, orzekł, że koniecznie
trzeba go dotlenić. Ba! Ale jak?! Robienie ręką bąbli w wannie już nie
wystarczało. Trzeba było sięgnąć po środki, że tak powiem… przemysłowe. Na dużą
skalę.
Tata przezornie rozebrał się do kalesonów, wyjął ze
schowka odkurzacz, zamontował w nim rurę „na odwyrtkę”, czyli nie na ssanie, a
na dmuchanie, rurę włożył do wanny i włączył przycisk. Kochani Czytelnicy. Co
to się działo! Istne pandemonium! Wybuch wulkanu podwodnego to pestka!
Odkurzacz ryczał, woda chlustała pod sufit, zalewając łazienkę, karp unoszony
na fali to wznosił się to opadał, próbował się biedak salwować ucieczką, na nic
się to jednak nie zdało. Wiadomy jest bowiem koniec każdego wigilijnego karpia.
„Dotleniony”, ale potężnie zestresowany przeprowadzaną na nim reanimacją,
wylądował wreszcie na patelni. Tyle, że nikt go potem nie mógł zjeść! Jak tu
bowiem zjeść dokarmianego bułką przyjaciela?!
Od tamtej pamiętnej Wigilii muszę powiedzieć, że „karp
mnie nie bierze”. No, chyba, że zrobiony przez mamę w galarecie, z chrzanikiem…
albo jeszcze lepiej z sosem tatarskim… no ewentualnie z migdałami na słodko.
Aaa, to co innego!
Ewa Śliwowska -
Kwaśniewska
Karp w szarym sosie
Karp ok. 1,2kg
– (lepsze dwa mniejsze przy większym apetycie niż jeden duży bo zazwyczaj mniej
mułowaty mają aromat)
2 cebule
4 goździki
marchewki,
seler korzenny, pietruszka
10 ziaren
pieprzu
5 ziaren
ziela angielskiego
liść laurowy
2 łyżeczki
imbiru w proszku, lub kawałek kłącza
kilka
pręcików szafranu (opcjonalnie – im więcej tym cudniejszy kolor i
intensywniejszy aromat)
sól
Karpia oskrobać, sprawić, odciąć głowę i ogon. Jak ktoś
potrafi może wyjąć płetwy zagłębiając nóż wzdłuż ich krawędzi i wydobywając
ości na których są umocowane.
Pokroić w „dzwonka” (wersja tradycyjnie polska) lub na
małe fileciki (to mi bardziej przypomina Węgrów).
Z głowy usunąć „ząb żółciowy” (nauczył mnie tego
węgierski kolega – rybak, a oni są specjalistami w przyrządzaniu ryb
słodkowodnych), bo inaczej wywar będzie nieco gorzki. Ten ząb to taka
wielokątna chrząstka położona w głębi pyska między skrzelami – dostępna z tyłu
głowy.
Włoszczyznę posiekać w grube plastry; cebule w całości z
wbitymi goździkami, dodać pieprz, ziele, liść, imbir, sól. Zalać ok. 1l wody i
zagotować wywar. Do wrzątku wrzucić głowę, ogon i co jeszcze z ryby zostało
(płetwy, szkielet). Gotować dowolnie długo. Odcedzić przez gęste sito.
Opcjonalnie dodać szafran (który wcześniej można zalać odrobiną wrzątku).
W tak przygotowanym wywarze zanurzyć dzwonka lub filety
karpia i gotować na niewielkim ogniu do czasu gdy mięso przestanie być surowe,
ale jeszcze będzie twarde. Wydobyć łopatką lub łyżką cedzakową. Jeśli potrawę
przyrządzamy na bieżąco – utrzymywać w cieple. Można jednak przygotować karpia
zawczasu i odgrzać go jedynie w sosie. Jest to metoda ciekawsza, bo ryba po
przeleżeniu pewnego czasu w sosie zyskuje jego aromat.
Część wywaru zużyjemy do sosu szarego. Jeżeli coś
zostanie, można to zaserwować jako piękny bulion rybny.
2 łyżki
masła
3 łyżki mąki
½l wywaru z
gotowania karpia
1 łyżka
cukru
szklanka
czerwonego wina (opcjonalnie)
100g
pierników bez polewy (np. katarzynki)
50 g
migdałów (najlepiej w płatkach)
50 g rodzynków
Z masła i mąki sporządzić złotą zasmażkę. Rozcieńczyć ½l
ostudzonego wywaru. Zagotować.
Cukier umieścić na suchej patelni i podgrzewać aż się
stopi, a następnie uzyska jasnobrązową barwę. Zatrzymać proces karmelizacji
dodając pół szklanki zimnej wody (ostrożnie – poparzenie gorącym cukrem jest
niebezpieczne) i przelać do sosu.
Można dodać szklankę ciemnego czerwonego wina. Barwa ma
znaczenie w tworzeniu końcowego efektu kolorystycznego. Wytrawność czy słodycz
wina ma znaczenie mniejsze, bo na koniec i tak trzeba zbalansować smaki słodki
i kwaśny.
Dodać tłuczone (jeśli czerstwe) lub tarte (na tarce do
jarzyn) pierniki. Dodać płatki migdałów i rodzynki. Pogotować. Jeśli sos jest
zbyt gęsty rozcieńczyć wywarem z ryby.
Dokwasić do smaku sokiem z połowy cytryny (lub więcej).
Zalać karpia sosem.
Jeśli karpie odgrzewamy w sosie następnego dnia może się
okazać konieczna korekta kwasowości. Słodycz rodzynek narasta w sosie z czasem.
Smacznego.
Podwarszawski szwagier
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz