Opłatkowy sezon w pełni. Zasiadamy, ucztujemy (w londyńskim
POSK-u pyszna kaczka, w Ambasadzie znakomite pierogi i rewelacyjny śledzik w
śmietanie!), krążymy z białym okruszkiem w ręce, życzymy zdrowia, zdrowia,
przede wszystkim zdrowia, i wszelkiej pomyślności. No, ewentualnie pełnej
sakiewki (nigdy nie do pogardzenia!), a gdyby niestety pozostawać miała pusta,
to cieszyć się i z pustej. Bo ponoć „szczęśliwi ci, którzy niczego nie
posiadają”.
Na którymś z poprzednich opłatków londyńskiego Związku Artystów
Scen Polskich, ksiądz Rektor Stefan Wylężek, wzruszył nas pięknym zdaniem, że
dzielenie się nim, to także dzielenie się z innymi sobą. Swoim czasem,
serdecznym zainteresowaniem, jakie komuś okażemy, ciepłym uśmiechem. Niby
niewiele, a cieszy! O tym dzieleniu się sobą, myślałam wspominając zeszłoroczną
wizytę Chóru „Ave Verum” w podlondyńskim „Antokolu” (domu spokojnej starości dla
Polaków, założonym w 1951 roku). Dwudziestu pięciu chórzystów i czworo dzieci
pojechało do Chislehurst, aby tam ucieszyć sędziwych rezydentów tego
przyjaznego domu. Nie tylko ich zresztą. Kolęd w wykonaniu Chóru wysłuchali
opiekunowie, kierownictwo, zadowolone z wydarzenia Siostry Felicjanki, przybyli
w odwiedziny goście i przyjaciele domu. Były nawet „Antokolowe zwierzaki”, dwa
poważne kocury i Max, wesoły golden retriever, który chórzystom grzecznie
podawał łapkę, a Jurka, naszego dyrygenta, „opędzlował jęzorem do czysta”.
Naśpiewaliśmy się pięknych kolęd ku uciesze własnej i
słuchaczy, zatrzymując na długo w sobie ten najpiękniejszy czas w roku. Oprócz
muzyki były też opowieści. O czym? O opłatkach oczywiście! Samo słowo opłatek,
po łacinie „oblatum”, oznacza tyle co dar ofiarny i wywodzi się z czasów
pierwszych chrześcijan. Specjalne pieczywo, przypominające dzisiejsze opłatki,
a zastępujące podczas Eucharystii przaśny chleb, pojawiło się w katolickich
kościołach w X-XI wieku. Nasza polska tradycja dzielenia się opłatkiem podczas
Wigilii jest jednak dość młoda. Zaczęła się dopiero w XVIII wieku. Szczególnego
znaczenia nabrała podczas zaborów, zsyłek na Syberię, wojen, rozstań i narodowej
niedoli, a tej niestety los nam nie oszczędzał. Przejmujący obraz Jacka
Malczewskiego „Wigilia na Syberii”, przywołany w naszej opłatkowej opowieści, w
„Antokolu” nabrał szczególnego znaczenia. Większość rezydentów doświadczyła gehenny
Syberii i do dziś pamięta tamte głodne, smutne Wigilie.
Obraz Malczewskiego bardzo wzrusza. Oto zesłańcy przy
stole. Nie ma na nim nic, oprócz kawałka gliniastego chleba. Puste białe talerze,
samowar, proste płótno, pod nim widoczne siano. W izbie ośmiu mężczyzn. Siedzą
w głębokiej ciszy, zamyśleni, smutni, patrzący gdzieś w głąb samych siebie.
Jeden z nich stoi i z białej koperty wysypuje na rękę okruszyny przesłanego na
Sybir opłatka. Drugi, nie chcąc uronić ani kawalątka tego świętego skarbu,
podsuwa pod rękę z kopertą pusty talerz. Obraz jest też piękny w kolorycie. W
izbie musi gdzieś palić się ogień, rzuca bowiem pomarańczową poświatę, „ogrzewając”
siedzących mężczyzn. Zachęcam czytelników do obejrzenia w bibliotekach lub w
sieci, albumów z malarstwem Jacka Malczewskiego. Tak wiele w nich polskiej
historii!
Wróćmy jednak do znajomych Sióstr Felicjanek. To one,
kontynuując średniowieczną tradycję wypiekania opłatków, komunikantów i hostii
w klasztorach, robią to do dziś w Krakowie, stosując dawną, a tajemniczą recepturę.
Kupują najświetniejszą pszenicę od podkrakowskiego, zawsze tego samego gospodarza.
Ziarno wiozą do zaprzyjaźnionego od lat młyna, gdzie będzie pięknie zmielone,
bez żadnych dodatków! Z mąki ma być przecież zrobione ciasto liturgiczne,
najczystsze i najbielsze! Potem, już w klasztorze, mieszać będą Siostry mąkę z
wodą, w sobie znanych proporcjach, aby uzyskać ciasto o odpowiedniej
konsystencji i wreszcie wyleją je na specjalne formy. Od spodu gładkie, na
górze wyciśnięte we wzory: Świętej Rodziny, Jezuska na sianku, szopki z
aniołami. Dziś te formy to już właściwie nowoczesne maszyny. Kiedyś robiło się
wszystko ręcznie, pilnując odpowiedniej temperatury i procesu pieczenia.
Wyjęte z form opłatki przeniosą Siostry do specjalnie
przygotowanej piwniczki, gdzie każdy na osobnej półce będzie „leżakował”,
nabierając odpowiedniego nawilżenia. Potem długimi nożycami ciąć je będą na
prostokąty i układać w paczuszkach po 60 dużych lub małych. Oj, ileż z tym
roboty!
Mimo, że produkcją opłatków zajmują się też w Polsce duże
centrale handlowe, te od Felicjanek trafiają do koneserów i „znających się na
rzeczy”. „Biały chleb” z krakowskiego klasztoru, Siostry wysyłały dla Ojca
Świętego Jana Pawła II do Rzymu. Przez cały czas jego pontyfikatu! Siostry Sercanki
w Watykanie nie wyobrażają sobie innych! Opłatki jadą też do Ojców Jezuitów w
Atenach, lecą do Wiednia, na Ukrainę i Litwę. Ogromne paki szykuje się już
latem do Australii, wysyła do Ambasad, ale Siostry najbardziej cieszą się z… „babci,
która przyjdzie i na furcie kupi”. Bo jakże by mogło na wieczerzy wigilijnej
dla dzieci i wnuków zabraknąć opłatków od Felicjanek?!.
No i tak to i my w „Antokolu” dzieliliśmy się tymi
słynnymi opłatkami. Siostra Krzysztofa wyjęła je dla nas ze schowka i
poczuliśmy się trochę jak „na tej furcie” w Krakowie. Mieszkańcy „Antokolu”
cieszyli się nami, a my nimi. To było piękne popołudnie, spędzone w przyjaznym
domu. A do rezydentów, którzy nie mogli już zejść na nasz koncert, poszły do
pokojów chórzystki, aby przy ich łóżkach zaśpiewać polskie kolędy. Dla Chóru i naszych
dzieci, które ze sobą zabieramy, „Antokol” to lekcja. Warto i trzeba na niej
być! Jedziemy znów w tym roku.
Ewa Śliwowska - Kwaśniewska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz