Po dłuższej nieobecności – no cóż czas pochłonęło mi szukanie i wdrażanie się w nowej pracy, a Asi zrobienie doktoratu (gratulacje!) – wracamy do bloga.
Dzisiaj umieszczamy artykuł Ewy Śliwowskiej – Kwaśniewskiej, łodzianki, od 1976 roku mieszkającej na Wyspach.
Ewa od lat pisze do Dziennika Polskiego i jest to dla nas zaszczyt i przyjemność, że dzieli się z nami swoimi felietonami, za co dziękujemy, a wszystkim Państwu życzymy miłej lektury.
A święta tuż, tuż, będzie więc świątecznie, czyli o piernikach.
Gosia
Pierniki Cioci Irenki
Nie wiem jakie mają czytelnicy wigilijne obyczaje, oprócz
tych absolutnie wszechobecnych w każdym polskim domu (sianko pod obrusem, czekające
przy stole puste miejsce, wypatrywanie gwiazdki). W moim domu są jeszcze: czarne
suknie i perełki pod szyją, wytworne krawaty taty męża i zięcia, zupa grzybowa pachnąca
Borami Tucholskimi, karp po żydowsku „zalatujący błotkiem”, jak mówi nasza córka
(nie je!) i ryba po grecku, nie wiadomo dlaczego tradycyjnie polska. W wielu domach
będzie pewnie barszcz z uszkami (u nas nie!), a może nawet zupa rybna lub migdałowa.
U jednych będą „makiełki” u innych kutia, a jeszcze u kogoś po prostu „kluski z
makiem”. My mamy „mak z wkładką”. Trzykrotnie mielony starą, przedpotopową maszynką,
nasączony miodem i alkoholem (tylko troszeczkę!), obsypany orzeszkami, migdałami
i rodzynkami, wreszcie przykryty kołderką z ubitej śmietany. Od lat nikt nie jest
w stanie zjeść tego więcej niż parę łyżeczek. Nikt oprócz mojego męża, który pochłonie
całą resztę (tak mniej więcej pół wiaderka). Na zakończenie kompot „z suszu” i pierniczki
od Cioci Irenki ze Śląska.
Korzenne w samolocie
Powiedziałabym, że te pierniczki to jedna z ważniejszych tradycji
w moim domu. Kultywowana od lat. I nie znająca granic. Najpierw Ciocia dzwoni, że
już piecze. Potem dzwoni, że już je wysyła. Wreszcie dostajemy pokaźne pudło, wyścielone
bibułkami, spod których wyzierają piernikowe gwiazdeczki z orzeszkiem, prostokąciki
z cukrem pudrem, księżyce w pełni i w nowiu posypane wiórkami kokosowymi, na wierzchu
piękne życzenia i… szyszki z polskiego lasu.
Przez całe lata przysyłała nam je do Łodzi. Teraz lecą ze
Śląska aż do Londynu i w połowie grudnia rodzinnej tradycji staje się zadość. Dzwonimy,
że doszły! I że właśnie nie wytrzymaliśmy i już jemy (choć do Wigilii jeszcze daleko).
Pierniki Cioci Irenki daleką drogę przebywają bezpiecznie
dzięki swej suchości i twardości. I dużej zawartości przypraw korzennych. W zimnym
i suchym miejscu mogłyby przetrwać nawet kilka miesięcy, ale u nas nie mają szansy.
W drugi dzień Świąt wyjadamy już tylko okruszki.
Na depresję, na trawienie,
na miłosne uniesienie
Piernik to tradycyjne ciasto miast hanzeatyckich. Kiedyś było
wielkim luksusem. Korzenie i bakalie były przecież drogie. Z pierników słynęły Brema,
Monachium, Norymberga, Amsterdam, Ostenda i Kłajpeda. A u nas Gdańsk i Toruń. W
Toruniu wypiekano już w XVII wieku słynne Katarzynki, które uważano za tak samo
wyśmienite, jak pierniki norymberskie. W niemieckim Szczecinie piekło się Stettiner
Peperkoken, a w Czechach miastem piernika są Pardubice, niedaleko których wejść
można do prawdziwej chatki z piernika (muzeum w Rabach).
W Polsce piernik przyjął się w połowie XVIII wieku. Był symbolem
dobrobytu i wysokiego statusu społecznego. W tamtych czasach, a i długo potem, w
skład wiana panny młodej wchodziła faska
ciasta piernikowego i… galaretowy wywar mięsny na rosół! Słowo piernik pochodzi
od staropolskiego pierny, czyli pieprzny, choć pieprzem nazywano właściwie wszystkie
egzotyczne i nieznane przyprawy. Docierały one na Stary Kontynent powolutku, po
wojnach krzyżowych. W naszym kraju piernik znany był pod nazwą miodownik i było
to ciasto chlebowe na bazie mąki i miodu. Znano je już w XIII i XIV wieku. Ciekawostką
jest, że takie ciasto dojrzewało przez lata w piwnicach. Przyrządzano je w dniu
narodzin córki, a pieczono w dniu jej ślubu. Jeśli pannę młodą wydawano za… starego
piernika (co wówczas zdarzało się nader często i nikogo nie dziwiło) – symbolika
stawała się bardzo wyrazista. XV wieczne Kroniki mówią, że zakonnice w klasztorze
w Vadstena, jadły pierniki dla poprawienia trawienia, a szwedzko-norwesko-duński
król Hans, popadający często w depresję, zalecone miał w celach leczniczych spożywanie
pierniczków. Pierwszy przepis na pierniki wcale zresztą nie znajdował się w książce
kucharskiej, ale w poradniku medycznym.
Krakowska panna, gdańskie
trzewiki…
Nasze toruńskie pierniki zapoczątkowała (jak wspomniałam wyżej)
śliczna Katarzynka, córka młynarza. Miała ponoć na przyjazd króla przygotować wyśmienite
przysmaki i to… pszczoły podpowiedziały jej, aby do chleba i ciasta dołożyła miodu.
Król był zachwycony i od tej pory sławił toruńskie pierniki w całej Europie. Tyle
legenda, ale faktem jest, że w zubożałym klasztorze Panien Cysterek na przedmieściu
Torunia, zakonnice utrzymywały się z wypiekania pierników. Były tak pyszne, że eksportowano
je do obcych krajów. Symeon Neisser, „piernikarz” zmarły na zarazę w 1564 roku zapoczątkował
w XVI wieku wypiek „chleba miękkiego i niewarzonego”, zaś w 1751 roku Gustaw Wees
otworzył najstarszą przemysłową manufakturę wyrabiającą pierniki. W pewnym sensie
istnieje nieprzerwanie do dzisiaj. W XVIII wiecznym budynku jest teraz, co prawda
oddział firmy ubezpieczeniowej Warta SA, ale w godzinach pracy biura można oglądać
pomieszczenia fabryczne i stareńki, 200 letni piec! A ta sama firma pierniczki piecze
już pod innym adresem.
A co mówią o piernikach nasze przysłowia? A to, że:
To znów: „By na licu była gładka – daj jej piernik zamiast
kwiatka”, lub znane: „krakowska panna, gdańskie trzewiki i toruńskie pierniki” –
czyli to, co mamy najlepszego (według Jana Długosza).
A mnie się najbardziej podobają te wesołe:
„Jaki piernik – taka dziurka
Jaka matka – taka córka”.
Jaka matka – taka córka”.
I piernikowy wierszyk:
„Katarzynki! Katarzynki!
Przysmak chłopca i dziewczynki.
Najsmaczniejszy upominek
To paczuszka katarzynek.
Młody, stary, duży, mały
Zna ten specjał nad specjały.
Sam król pono łyka ślinkę
Gdy zobaczy katarzynkę”.
Przysmak chłopca i dziewczynki.
Najsmaczniejszy upominek
To paczuszka katarzynek.
Młody, stary, duży, mały
Zna ten specjał nad specjały.
Sam król pono łyka ślinkę
Gdy zobaczy katarzynkę”.
Życzę więc czytelnikom słodkich, korzennych i aromatycznych
Świąt! I jedzcie na zdrowie!
Ewa Śliwowska - Kwaśniewska
Piernik
przekładany śliwkowymi powidłami
1 szkl. cukru
4 jaja
4 szkl. mąki (najlepiej pół pszennej pół żytniej)
czubata łyżka masła
łyżeczka sody oczyszczonej
3/4 szklani kwaśnej śmietany
pół paczki rodzynek
opakowanie migdałów siekanych
opakowanie przyprawy do piernika
Do przełożenia:
1,5 słoika powideł śliwkowych
2 łyżki rumu
Polewa:
czekolada deserowa, lub kuwertura do deserów
pokruszone orzechy włoskie
kandyzowana skórka pomarańczowa
Rozpuścić miód
i ostudzić. Z 2 łyżek cukru zrobić karmel i rozprowadzić go w około 1/3 szklanki
mocnej esencji herbacianej. Jaja utrzeć z cukrem i masłem, dodać miód i przyprawy,
mąkę wymieszaną z sodą. Na końcu dodać śmietanę i karmel. Wymieszać. Upiec w piekarniku
nagrzanym do 160°C ok. 50 min. Dwa dni przed planowanym jedzeniem przełożyć powidłami
śliwkowymi wymieszanymi z rumem. Polać czekoladą i udekorować bakaliami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz